Przed rozpoczęciem wieczornego koncertu dowiedzieliśmy się, że pochodząca z Malty Lydia Caruana nie będzie w stanie wystąpić w partii Sary i wobec tego rolę tę kreować będzie Słowenka, Bernarda Bobro, ceniona za swoje dokonania w operach Mozarta. Była to najczarowniejsza niespodzianka wieczoru, gdyż artystka, która tak niespodziewanie pojawiła się na estradzie Filharmonii Narodowej zdecydowanie wyróżniała się na tle solistów. Jej jasny, dźwięczny głos o pięknej barwie i krystalicznej czystości był po prostu czarujący. Pierwsza aria Sary zaśpiewana została z wirtuozerią i niezrównaną łatwością koloratury. Każda nuta była na swoim miejscu, wyraźna intonacyjnie i rytmicznie, a perfekcyjna wymowa czyniła tekst całkowicie zrozumiałym. Druga aria była zaśpiewana, o ile to możliwe, jeszcze lepiej. Bernarda Bobro znakomicie utrzymywała płynność narracji przez cały czas, nie zważając zupełnie na gigantyczne rozmiary tego fragmentu. Warto było wybrać się na dzisiejszy koncert tylko dla tej artystki!
Publiczność była bardzo podzielona w swoich opiniach i reakcjach. Część klaskała na stojąco, gdy inni pozostali raczej chłodni.
Niezadowolenie z pewnością wzbudziły nazbyt liczne skróty dokonane w partyturze. Istotnie, wiele skrótów pochodzi najprawdopodobniej od samego Haydna, który – zmuszony okolicznościami! – zredukował rozmiary niektórych arii dla potrzeb wykonania z 1784 roku. Zachowywanie tych skrótów nie jest niczym uzasadnione, ponieważ ingerują one w sens muzyczny i w spójność formy. Jakby tego było mało, oprócz tradycyjnych skrótów, dokonano kilku dalszych. Tylko arie Tobiasza i Sary zachowane zostały w całości, prawdopodobnie dzięki uporowi solistów. Dość jednak powiedzieć, że pierwsza część utworu została skrócona mniej więcej o jedną trzecią.
Narzekać też można było na waltornie. To nie był udany wieczór w ich wykonaniu. Ale rogi naturalne są trudne do poskromienia i nieczyste dźwięki są raczej regułą niż wyjątkiem, gdy mowa o wykonaniach koncertowych. Ale niech mi kto powie – jeżeli orkiestra stroi się do oboju, dlaczegóż, u licha, obój nie stroił?!
Ta część publiczności, która wyrażała swój zachwyt, z pewnością porwana została energią rytmiczna i entuzjazmem Martina Haselböcka. Cechy te udzieliły się też muzykom Wiener Akademie. Słuchacze byli oczarowani wspaniałym występem zespołu Chorus sine nomine, bez wątpienia jednego z najlepszych chórów na świecie. Publiczność na pewno doceniła też kwintet solistów. Timothy Sharp bardzo kulturalnie wykonał partię Tobita, a Stefanie Irányi dzielnie walczyła z trudnościami partii Anny. Rola Rafaela była potraktowana na sposób operowy przez Romelię Lichtenstein, która może zapisać dzisiejszy wieczór na konto swoich sukcesów. Partia tytułowa została zaprezentowana przez Tilmana Lichdiego, doświadczonego tenora oratoryjno-kantatowego. Jego wykonanie było znakomite, zwłaszcza pod względem rytmicznym. I wreszcie – Bernarda Bobro, jako żona Tobiasza, Sara. Jej kreacja na pewno pozostanie na długo w naszej pamięci.
Krzysztof Komarnicki