Są pianiści, którzy próbują w swoim repertuarze ogarnąć możliwie szerokie spektrum repertuarowe, są też i tacy, dla których celem artystycznej działalności jest specjalizacja w wybranym, wąskim wycinku historii muzyki europejskiej. Eric Le Sage jest artystą wyjątkowym – należąc do tej drugiej z wymienionych grup – od lat konsekwentnie poświęca się zgłębianiu twórczości Roberta Schumanna. Nikt obecnie nie może się równać z jego dokonaniami na polu interpretacji dzieł Schumanna na fortepian solo i fortepianowej kameralistyki. Pod szyldem audiofilskiej wytwórni Alpha dotychczas ukazało się dziewięć albumów Le Sage’a z Schumannowskim repertuarem. Co ważniejsze, wydaje się, że Le Sage szczególnym pietyzmem otacza tę mniej popularną część dorobku niemieckiego romantyka.
Pierwszy z monograficznych recitali Erica Le Sage’a swoją programową kulminację miał w cyklu Etiud symfonicznych op. 13 (w „przykrojonej” do potrzeb wydania przez kompozytora wersji), ale rozpoczynały go właśnie „unikaty”: Blumenstück op. 19 i trzy Romanse op. 28, dopełnione rozbudowaną Humoreską op. 20. Wyraźnie przeziera z takiego układu utworów programowy zamysł: część pierwsza to ciekawie zakomponowana całość z utworów formalnie nieschematycznych, rozwichrzonych, konstrukcyjnie nawet „niepoukładanych”, znajdujących przeciwwagę w cyklu wariacyjnym, jakim jest przecież opus 13. Dodać trzeba, że Le Sage postawił sobie poprzeczkę wymagań bardzo wysoko, bo akurat owe trzy dzieła Schumanna (op. 19, 28 i 20) nastręczają potencjalnemu wykonawcy nie lada trudności: trzeba doskonale przemyśleć ich dramaturgię, skontrastować wyraz poszczególnych odcinków, wycyzelować odmian, dobierać właściwe barwy i nieustannie je cieniować. Schumann często operuje w nich powtórzeniami, dość kapryśnie rzuca muzyczne myśli, by zaraz z ich kontynuacji zrezygnować i zapuścić się w przestrzenie, w które na przykład Chopin (ROBERCIE!…) nigdy by nie zawitał.
Eric Le Sage potrafił jednak znaleźć odpowiedni klucz i do pierwszej miniatury (Blumentstück) i do Humoreski, a nade wszystko do trzech Romansów. Drugi – pod placami Le Sage’a jawił się po prostu po mistrzowsku. Rozbudowana Humoreska przykuwała uwagę ciekawymi barwami i różnicowaną odpowiednio narracją – chylę czoła przed pianistą, bo (tak zupełnie na marginesie) ciągle nie potrafię się do tego najdziwniejszego z dzieł Schumanna przekonać. Może o próbach jej racjonalnego pojęcia należy po prostu zapomnieć i dać się ponieść emocjom? Przekonywał do tego Eric Le Sage i chyba mu się udało. Etiudy symfoniczne dość konsekwentnie rozpięte natomiast zostały między dwoma biegunami – subtelnej ciszy i potęgi brzmienia kulminującej w wielkim, brawurowym finale. U Le Sage’a brzmiał Finał prawie jak Prokofiew! I jakby Eric Le Sage żałował pięciu etiud, usuniętych przez kompozytora z cyklu – wykonał je więc na bis.
Marcin Majchrowski (Polskie Radio)