Sobotnie popołudnie w Sali Wielkiej Zamku Królewskiego w Warszawie wypełnione było muzyką fortepianową Franciszka Schuberta i Franciszka Liszta w wykonaniu znakomitej litewskiej pianistki Mūzy Rubackytė. Jest ona spadkobierczynią najlepszych tradycji rosyjskiej szkoły pianistycznej, łączącej perfekcję techniczną z siłą wyrazu i dbałością o piękno dźwięku przy jednoczesnej wierności tekstowi kompozytora.
Artystka pojawiła się w pięknej żółtej sukni, która doskonale harmonizowała z bursztynowo-złotym wystrojem sali. Przypadek? Niekoniecznie, w każdym razie szczegół pokazujący, jak wielką wagę Rubackytė przywiązuje do detali.
Recital rozpoczęła Sonata a-moll Schuberta, komponowana w niewesołym dla twórcy okresie. W ekspozycji pierwszej części dała się jeszcze słyszeć walka pianistki z niełatwą akustyką Sali Wielkiej, jednak znakomita rutyna estradowa i rzemiosło pozwoliły przy powtórzeniu tej cząstki wygładzić wszystkie nieczytelne miejsca. Mały cud, dzięki któremu Schubertowska sonata zabrzmiała szlachetnie i prosto, a jednocześnie poruszająco. Znakomicie pokazane zostały liczne plany brzmieniowe w II części (po kulminacji). Finał wykonany był nieco za szybko – tu już nie dało się wygrać z akustyką sali, przez co szybkie przebiegi dźwiękowe, u Schuberta zawsze melodyczne, zlewały się w jakąś postimpresjonistyczną plamę brzmieniową.
Zgrabnym łącznikiem między sonatą Schuberta a sonatą Liszta były pieśni pierwszego w transkrypcji fortepianowej drugiego. Zostały one podzielone na dwie części, pierwszych kilka opracowań zabrzmiało przed przerwą, a kolejne trzy otwierały drugą część recitalu. Świetna i burzliwa była ballada Erlkönig, pieśń Der Doppelgänger zachwycała długą, starannie zbudowaną kulminacją.
Ostatnia pieśń – Der Leiermann – została zagrana jako rodzaj wstępu do Sonaty h-moll. To wcale niezły pomysł, dobrze wpisujący się w narrację Lisztowskiego arcydzieła.
Mūza Rubackytė pokazała piękny dźwięk w granicach piano-mezzoforte, wiemy też, że ma ogromne możliwości w zakresie dynamiki, jednak po raz kolejny akustyka sali ograniczyła czytelność kulminacji. Mimo to interpretacja Sonaty h-moll odznaczała się precyzją w budowaniu formy, plastycznym kontrastowaniem odcinków i jednoczesnym wskazywaniu elementów wspólnych, spajających dzieło w spójną całość. Doskonale wypadły fragmenty polifoniczne a zakończenie – zwarte i wyraziste – nadało całości wyraz zdecydowany, daleki od rezygnacji. Wielkie dzieło romantycznej retoryki muzycznej zyskało świetną interpretatorkę.
Krzysztof Komarnicki
polskieradio.pl