Koncert Gustav Mahler Jugendorchester z kilku powodów należał do wyjątkowych wydarzeń 16. Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena. Zespół rozpoczynał nim swoje wiosenne, kilkunastodniowe tournée. Wprawdzie miał poprowadzić je utytułowany dyrygent – Ingo Metzmacher – ale jego nagła choroba musiała te pierwotne plany zweryfikować. Orkiestra wystąpiła więc pod batutą swojego dyrygenta-asystenta Davida Afkhama. Ten młody, niemiecki artysta godzien jest najwyższej uwagi i zainteresowania, ponieważ jego kariera zatacza coraz szersze kręgi, a plany – już realizowane – mogą wzbudzić zazdrość niejednego z jego kolegów po fachu. Zapewne inaczej wypadłby koncert prowadzony przez Metzmachera, inaczej przedstawiła się orkiestra pod dyrekcją Afkhama, ale kto wie, czy nie było to w ostatecznym rozrachunku ciekawsze.
Wspomniałem o kilku powodach, dla których wypełniony muzyką Wagnera i Szostakowicza wieczór należy uznać za wyjątkowy. Pierwszy dotyczy właśnie programu. Symfonia „Leningradzka” Dymitra Szostakowicza wpisywała się w główny wątek programowy tegorocznego Festiwalu, wprost nawiązując do jego tytułu: „Wojna i pokój”. Wiadomo, tworzona była, jak zawsze podkreślała to radziecka muzyczna historiografia i propaganda, w 1941 roku, w oblężonym Leningradzie, pod niemieckimi bombami. Warto jednak odbierać ten utwór bez ideologicznych obciążeń i rozpatrywać w oderwaniu od historycznych zaszłości. Natomiast fragmenty Zmierzchu bogów Ryszarda Wagnera urosły powoli do rangi repertuarowego rarytasu. Niestety, żyjemy w kraju, w którym dzieła mistrza z Bayreuth serwuje się w dawkach homeopatycznych. Żyjemy w kraju, w którym stołeczna scena operowa – Narodowa – dawno już i na śmierć zapomniała o istnieniu dorobku Wagnera, a dramatów muzycznych w szczególności (zachwalana inscenizacja Holendra tułacza sprzed kilku tygodni nie jest w tym kontekście żadnym alibi, ani tym bardziej nadrabianiem wieloletnich zaległości). Dla wielu młodych ludzi była więc to jedna z nielicznych okazji, by posłuchać chociaż fragmentów Pierścienia Nibelunga w żywym wykonaniu. I to jakim – po prostu mistrzowskim! Zanim na estradzie Filharmonii Narodowej ukazała się znakomita Iréne Theorin, publiczność znalazła się niemal w wagnerowskim raju. Gustav Mahler Jugendorchester pokazała niezwykły brzmieniowy kunszt, grając dźwiękiem pełnym intensywnego nasycenia, o jasnej barwie i słodkim smaku. Świt i Podróż Zygfryda po Renie a także Muzyka żałobna na śmierć Zygfryda wypadły iście po mistrzowsku – poprowadzone przez Afkhama bez kompleksów – bardzo pewnie, gestem zdecydowanym i w tempach nad wyraz wartkich. A na finał pierwszej części smakować można było genialny śpiew i najwyższej klasy interpretację Iréne Theorin, należącej obecnie do ścisłej elity wagnerowskich śpiewaczek. Do Bayreuth może nie daleko, ale kolejki tam niebotyczne, więc – jeszcze raz trzeba to podkreślić – była to wyjątkowa okazja, aby Wagnera z najwyższej półki wykonawczej usłyszeć.
W drugiej części z interpretacją muzyki Szostakowicza nie było już tak bezdyskusyjnie. Nie chodzi mi przy tym o bezdyskusyjną wirtuozerię i wysoki standard Orkiestry. To aspekty bezdyskusyjne. Po prostu nie do końca wypada się zgodzić z forsownymi tempami, podyktowanymi przez Afkhama, szczególnie w drugiej i trzeciej części Symfonii „Leningradzkiej”. Kładę jednak tę propozycję artystyczną na karb młodości i wykonawczego entuzjazmu – zarówno jego, jak i zespołu. Zresztą publiczność zareagowała na wykonanie dzieła Szostakowicza entuzjastycznie, wręcz euforycznie. VII Symfonia ewidentnie więc przypadła jej do gustu. Swoją drogą ciekaw jestem, dla ilu słuchaczy była to jeszcze jedna pozycja z repertuarowej półki podpisanej „nieznane”? Tak przedstawiał się aspekt drugi wieczoru – wykonawczo-interpretacyjny.
Trzeci ma naturę smutnej refleksji. Ze wszech miar interesujący i godzien naśladownictwa projekt pod nazwą Gustav Mahler Jugendorchester obchodzi w tym roku swoje 25-lecie. Od strony muzyczno-merytorycznej opiekuje się nim wyjątkowy artysta – Claudio Abbado. Patronat sprawują byli i obecni prezydenci krajów Europy Środkowej – Austrii, Włoch, Czech, Republiki Federalnej Niemiec oraz jeden z ojców Wspólnej Europy – Jacques Delors. GMJO jako instytucja ma także swój wkład w jednoczenie Europy i zacieranie zimnowojennych podziałów na Starym Kontynencie. Zastanawiam się, dlaczego w tym szczytnym projekcie nie ma ani śladu polskiej obecności. I nie mogę wyjść z zadziwienia, dlaczego obecnie w zespole tym nie gra ani jedna osoba z Polski? Formalnych przeciwwskazań przecież nie ma. Czyżby było tak, że wśród 1500 kandydatów do ostatniego naboru nikt znad Wisły się nie zgłosił? A może świadczy to o czym innym – o stanie polskich uczelni i poziomie kształcenia? Ambitnych młodych muzyków w Polsce na pewno nie brakuje, pytanie tylko – jak wypadają w porównaniu z rówieśnikami zza granicy? Patrząc na narodowościowy przekrój Gustav Mahler Jugendorchester – grającej w Warszawie w ponad stuosobowym składzie – wypadają raczej słabo (a właściwie wypadli poza stawkę!)… Ten lokalny wymiar występu znakomitego międzynarodowego zespołu powinien przyczynić się do wznowienia poważnej dyskusji o stanie polskiej edukacji muzycznej. Tylko czy ktoś z decydentów to zauważył?
Marcin Majchrowski (Polskie Radio)