Marzec w tym roku był dosłowną ilustracją przysłowia. „W marcu jak w garncu” ciepło mieszało się z dojmującym chłodem. Akurat w ostatnim dniu miesiąca aura przypominała raczej odchodzącą zimę, niż optymizmem tchnącą wiosnę. Paradoksalny zbieg okoliczności, ale gdy rozpoczynał się kameralny koncert w Sali Wielkiej Zamku Królewskiego – za oknem wiał nieprzyjemny wiatr i padał śnieg. A dwóch wytrawnych artystów – znakomity skrzypek Julian Rachlin i świetny pianista Itamar Golan otwierali swój występ sonatą… Wiosenną Ludwiga van Beethovena. W ten sposób zainaugurowany został nowy, kilkuletni cykl koncertów kameralnych Festiwalu. W ciągu trzech lat – zabrzmią wszystkie sonaty skrzypcowe Beethovena, w interpretacjach Rachlina i Golana. Obaj artyści grają ze sobą od wielu lat, od dłuższego czasu komplet tych sonat z powodzeniem przedstawiają podczas swych koncertów. Zyskali za ich interpretacje wiele pochwał i entuzjastycznych recenzji. To pozornie tylko nietrudna rzecz, w rzeczywistości wyzwanie tytaniczne. Jego wyjątkowość podkreślał Julian Rachlin w wywiadzie udzielonym Róży Światczyńskiej: „wyjście na estradę z dziesięcioma sonatami Beethovena wymaga od artystów nie tylko szacunku i zaangażowania względem ich twórcy, ale też artystycznej pokory. Podejmując się tak odpowiedzialnego zadania, trzeba przyswoić całą wiedzę o kompozytorze. Ale nawet kiedy przeczyta się wszystko na ten temat, nigdy nie wiadomo, czy on sam chciałby takiego wykonania. Wciąż trzeba poszukiwać, to ogromna odpowiedzialność i zadanie na całe życie”. Właśnie: „zadanie na całe życie”, w związku z tym już za samo podjęcie się go należą się Rachlinowi i Golanowi słowa wielkiego uznania. Przecież nie każdy może się takiego wyzwania podjąć, przede wszystkim jest ono bardzo obciążające. Wyobrażam sobie, że każde wykonanie sonat rodzi nowe podejście i inaczej owocuje. Nie ma przecież dwóch takich samych interpretacji.
Program otworzyła niezwykle popularna Sonata F-dur op. 24 „Wiosenna”, a zamknęła – ostatnia, wielka Sonata G-dur op. 96. Pomiędzy nimi znalazły się dwie, rzadziej wykonywane (a szkoda!) sonaty z opusu 30 – A-dur nr 1 i G-dur nr 3. Owe siostrzane utwory za lat 1801-02 postrzegane są jako dzieła pogodne i beztroskie, o barwach jasnych. Jednak Rachlin i Golan zdecydowali się w swoim wykonaniu podkreślać to, co w nich ostrego i zadzierzystego, szczególnie w obu otwierających sonatowych allegrach. Okazało się zresztą, że mądra obserwacja wielkiego pianisty – Alfreda Brendla – jeszcze raz się sprawdziła. Otóż Brendel utrzymywał, że zawsze druga część recitalu jest lepsza. Tak było również w przypadku Juliana Rachlina i Itamara Golana. W pierwszej części nie uniknęli nieścisłości wykonawczych, w drugiej dopiero błyszczeli pełnią swojego wykonawczego kunsztu. Niezwykle zabrzmiała w ich interpretacji Sonata G-dur op. 30 nr 3. Allegro assai – przemawiało nawet w przetworzeniu jakimiś dźwiękami militarnymi, warczącymi werblami. Natomiast Tempo di minuetto – emanowało elegancką tanecznością.
Wymagająca Sonata G-dur op. 96 – ulubione dzieło Rachlina – zinterpretowana została wręcz po mistrzowsku. Obaj artyści stopniowo wciągali słuchaczy w narrację niezwykle zajmującą. Nie brakowało tu niecodziennych barw i wyrafinowania. Zastrzec jednocześnie należy, że o beztrosce treści raczej nie wypada wspominać, bo jej się nie uświadczy. Pada kilka frapujących, poważnych pytań w tej muzycznej materii, szczególnie w kunsztownym i niełatwym dramaturgicznie finale. Trzeba niezwykłej maestrii, by zabrzmiał on przejrzyście – w wykonaniu Juliana Rachlina i Itamara Golana tak właśnie było. No i trzeba zacząć odliczać czas do ich następnego koncertu. Szkoda, że przyjdzie nań czekać okrągły rok.
Marcin Majchrowski (Polskie Radio)