Impresariat

Teatr Maryjski, 29 marca, godz. 19.30

Powiedzieć, że był to koncert znakomity, to zbyt mało. Minęło już kilkanaście godzin od chwili, gdy wybrzmiały ostatnie dźwięki kantaty Aleksander Newski, a dla mnie jej wykonanie ciągle trwa. Ciągle słyszę zniewalające brzmienie zespołów, które prowadził w Filharmonii Narodowej Valery Gergiev. Próbuję ochłonąć i zracjonalizować doznania – na próżno. Chyba tkwiący w Gergievie Wielki Muzyczny Dramaturg zaczarował i mnie na dobre. Bo w przypadku tego dyrygenta nie można mówić o zwykłym prowadzeniu orkiestry. Może gdy występuje gościnnie. Kiedy prowadzi swoją orkiestrę jest jak czarodziej. Wystarczy raz poddać się jego urokowi, by spojrzenie na muzyczne światy zmieniło się diametralnie.
Oczywiście, trzeba zauważyć, że program koncertu Orkiestry Symfonicznej Teatru Maryjskiego dobrany został niezwykle sprytnie. To spektakularna wizytówka muzyki rosyjskiej, nawet z pewnym dumnym podkreśleniem jej imperialnego wymiaru. Cóż, muzyczna Rosja jest przecież wielka i ma się czym poszczycić. Inna sprawa, że władców zawsze korciło, by wielkie talenty swych poddanych-kompozytorów zaprzęgać do własnych propagandowych celów. Uwertura „Rok 1812” Piotra Czajkowskiego miała przecież uświetniać jednocześnie – bagatela! – dwudziestą piątą rocznicę koronacji cara Aleksandra II, 70-lecie triumfu nad Napoleonem, konsekrację gigantycznej cerkwi Chrystusa Zbawiciela i jeszcze wystawę przemysłową w Moskwie. Jednak gdy dwie altówki i cztery wiolonczele solo intonowały w Filharmonii Narodowej jej pierwsze dźwięki – o tych wszystkich kontekstach można było zapomnieć i smakować barwę brzmienia instrumentów. Barwę cudownie mięsistą. Tak nie gra żadna inna orkiestra na świecie. Tak doskonale zestrojona i „zrośnięta” z wykonywaną muzyką nie jest chyba żadna inna orkiestra na świecie. Orkiestra Teatru Maryjskiego po prostu ma ją we krwi. Świetnie ukształtowana dramaturgicznie i oddana w interpretacji Uwertura Czajkowskiego była tak naprawdę tylko przedsmakiem drugiej części wieczoru.
W pierwszej zabrzmiał jeszcze III Koncert fortepianowy d-moll op. 30 Sergiusza Rachmaninowa, jednak o jego wykonaniu pragnąłbym jak najszybciej zapomnieć. Coś ewidentnie szwankowało na linii solista – orkiestra – dyrygent. W pierwszej części Alexei Volodin uciekał i gnał, a zespół próbował go dogonić. Czy tak może objawiać się trema? Być może. Część druga Koncertu – rozmarzone Intermezzo – okazała się niestety nurząca, a w finale role z początku utworu się odwróciły. Nie był to mój wymarzony Rachmaninow – wielka szkoda, mam wrażenie zmarnowanego potencjału.
Czekałem jednak z niecierpliwością na Aleksandra Newskiego i nie przeliczyłem się. To co przedstawił Gergiev wykracza daleko poza zwykłą, dyrygencką powinność. Było tu wszystko, czego trzeba do stworzenia WIELKIEGO WIDOWISKA, do stworzenia SPEKTAKLU. To, że Gergiev ma do dyspozycji „tylko” solistkę, chór i orkiestrę wcale mu nie przeszkadza, by reżyserować. Bo jest on jak demiurg, który – za sprawą swego hipnotyzującego spojrzenia i niepodrabialnych gestów dłoni – kształtuje muzykę, TWORZY sztukę. W kantacie Prokofiewa było wszystko: chłód zimowej krainy, strach i zwątpienie, trwoga i nadzieja, bitewny zgiełk, krew i ofiary, polegli i pokonani, chwała oręża i ostateczne zwycięstwo. Ja jednak ponad wszystko zapamiętam Bitwę na lodzie, a może przede wszystkim oddaną w najdrobniejszym szczególe, w nieprawdopodobny sposób szarżę. Sposób, w jaki Gergiev przeprowadził accelerando, jak zbudował wielki dramaturgiczny łuk, stopniowo przyspieszając muzyczny tok, po prostu nie ma sobie równych.
Oczywiście Valery Gergiev reżyserował, ale bez budowanego przez lata poziomu Orkiestry Teatru Maryjskiego nie byłoby to możliwe. W Warszawie na ów sukces złożyli się także urocza śpiewaczka Ekaterina Semenchuk, ale nade wszystko Chór Opery i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku. Ten zespół, prowadzony przez Violettę Bielecką, już od paru lat jest w absolutnej czołówce polskich chórów – kto wie, czy nie należałoby powiedzieć, że teraz jest po prostu najlepszy.
Zaryzykuję: kantata Aleksander Newski op. 78 Sergiusza Prokofiewa okazuje się – jak do tej pory – najlepiej, najfantastyczniej wykonanym dziełem na całym Festiwalu. Więcej, było to wydarzenie, jakie długo się nie powtórzy. Gergiev zaczarował mnie na dobre.
Marcin Majchrowski (Polskie Radio)

powrót do listy recenzji

VI Festiwal kompozycji romantycznych

Następny