Premiera projektu „Ludowe korzenie Lutosławskiego” wokalistki jazzowej Grażyny Auguścik odbyła się podczas 17. Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena. Projekt przygotowany został z okazji setnej rocznicy urodzin Witolda Lutosławskiego.
To nie pierwszy raz kiedy Grażyna Auguścik sięga po twórczość polskich klasyków i polską muzykę ludową. Dość wspomnieć jej nagrania sprzed lat („To i hola”) czy zrealizowany w 2010 roku, w związku z obchodami Roku Chopinowskiego wielki koncert w Millennium Park w Chicago, który amerykańska prasa okrzyknęła jednym z najlepszych koncertów ostatnich trzydziestu lat (!).
Tym razem, specjalnie dla Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena artystka postawiła na reinterpretację dzieł Witolda Lutosławskiego. I to dzieł szczególnych – tych, w których inspirował się lub korzystał wprost z tematów ludowych, a których sam szczególnie nie cenił. Ludowy folklor był bowiem dla wielu kompozytorów okresu powojennego formą ucieczki od socrealistycznych przykazów i wymagań „twórczych”, jakimi obarczała ich władza Polski Ludowej.
Dla Lutosławskiego „Tryptyk śląski” czy „Preludia taneczne” to dzieła niechciane, o których pragnął na zawsze zapomnieć. Dla nas, jego współczesnych odbiorców, wręcz przeciwnie. W muzycznych szkołach właśnie od nich zaczynaliśmy naukę muzyki XX wieku, by dojrzeć później do tak ambitnych, awangardowych dokonań jak „Gry Weneckie” lub „Trzy poematy Henri Michaux”.
Dobrze więc się stało, że w związku ze świętowanym w tym roku jubileuszem kompozytora Auguścik je przypomniała. Tym bardziej, że za sprawą aranżacji, której dokonał młody pianista jazzowy Jan Smoczyński, otrzymaliśmy prawdziwą perełkę.
Zamysł był taki, by na bazie kompozycji Lutosławskiego stworzyć kompozycje jazzowe, będące zarówno muzycznymi miniaturami, jak też punktem wyjścia do improwizacji. Stąd w zespole Auguścik trio jazzowe Smoczyńskiego (Wojciech Pulcyn – kontrabas, Tomasz Wałdowski – perkusja oraz lider na fortepianie i instrumentach klawiszowych), jak też Atom String Quartet, czyli smyczkowy kwartet grający jazz. Drugi element tego projektu, to ludowa kapela Jana Prusinowskiego, która folkowo-jazzowe aranżacje utworów Lutosławskiego uzupełniała prawdziwymi melodiami, tańcami czy piosnkami ludowymi (żywiołowymi do tego stopnia, że co poniektórzy członkowie zespołu ruszyli na scenie w taneczne pląsy).
Na mnie największe wrażenie zrobiła jednak warstwa jazzowa. Smoczyński znalazł bowiem genialną receptę (nie on pierwszy) transpozycji klasyki czy też folkloru na język improwizacji. Pięknie więc zabrzmiały duety Auguścik z fletem lub klarnetem (kapitalny Michał Żak), które z subtelnej bądź skocznej melodii przeradzały się w takt rozwoju frazy w czysto improwizowane, a nawet free jazzowe szaleństwa jazzowego tria.
Auguścik zachwycała mocnym i klarownym głosem o niezwykle szerokim ambitusie. Czyste uderzenia w bardzo wysokim rejestrze mroziły krew w żyłach, by chwilę później zaczarować nas niskim, nieco chłodnym i tajemniczym tembrem. Tak właśnie zabrzmiała wywiedziona z „Tryptyku śląskiego” kompozycja, którą Smoczyński kapitalnie zaaranżował na modłę klasycznej jazzowej ballady. On sam porwał też zgrabnie wplecioną w ten folkowo-jazzowy klimat elektroniką i kosmicznymi frazami wygrywanymi na kultowym syntezatorze ARP Odyssey.
Tego samego dnia na Zamku Królewskim odbył się koncert duetu Julian Rachlin (skrzypce) i Itamar Golan (fortepian). Artyści podjęli się realizacji przedsięwzięcia, które zakłada wykonanie wszystkich sonat na fortepian i skrzypce Beethovena. Tym razem usłyszeliśmy sonaty z op. 12 i 30. Rachlin i Golan to prawdziwi wirtuozi muzyki kameralnej: jako zespół, ale też każdy z osobna. Muzyka Beethovena to dla nich okazja do świętowania, radosnego muzykowania, w którym to skrzypce, to fortepian przejmują pałeczkę pierwszeństwa. Słowa uznania dla Rachlina, który nie stracił zimnej krwi, gdy pod koniec występu jedna ze strun jego Stradivariusa zaczęła płatać figle, aż wreszcie pękła. Artyści przerwali na chwilę występ, skrzypek szybko wymienił strunę i koncert potoczył się dalej. I to jak! Wielkie brawa.
I jeszcze post scriptum. Muzyczny świat obiegła już wiadomość, że Grażynę Auguścik na dwa dni przed niedzielnym koncertem dotknęła rodzinna tragedia. Artystka mogła odwołać występ, to zrozumiałe. W obliczu takiego cierpienia każde wypowiedziane słowo, nawet kondolencje brzmią jak banał. Trzeba jednak podkreślić, że to, iż Auguścik zdecydowała się zaśpiewać, że nie zerwała festiwalowego programu świadczy o jej ogromnym profesjonalizmie.
Tomasz Handzlik