Brytyjski Belcea Quartet czy wenezuelski dyrygent Rafael Payare? A może Sinfonia Iuventus i skrzypek Erzhan Kulibaev?
Trudno rozstrzygnąć spór, werdykt nie może być jednogłośny, więc może sprawiedliwszy byłby remis?
„Ta muzyka śmierdzi uszom” – oznajmił po wiedeńskiej premierze Koncertu skrzypcowego D-dur op. 35 Piotra Czajkowskiego wybitny krytyk i teoretyk muzyki XIX wieku Eduard Hanslick. Śmiem się nie zgodzić – nie śmierdzi. I wcale nie oburza, ale zachwyca. Ma zachwycać i zachwyca. A przynajmniej takie budziła emocje podczas wczorajszego koncertu.
Stało się tak głównie za sprawą fenomenalnego kazachskiego skrzypka Erzhana Kulibaeva, którego publiczność w naszym kraju miała już okazję podziwiać, m.in. podczas ostatniego, XIV Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu, gdzie zdobył wyróżnienie, a także Nagrodę Jury Młodych i Nagrodę Specjalną (użyczenie na rok skrzypiec wykonanych przez Giovanniego Battistę Guadagniniego). Podczas piątkowego koncertu odbywającego się w ramach 17. Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena Kulibaev zdawał się być skupiony wyłącznie na warstwie wirtuozowskiej Koncertu Czajkowskiego. I – co tu dużo mówić – to zdanie wykonał akurat świetnie. Zwłaszcza w kadencji (Allegro moderato – Moderato assai), dając wspaniały pokaz flażoletów. Ale choć dźwięk skrzypka wciąż był w tym zwariowanym tempie selektywny i perfekcyjnie czysty, brakowało w tym wykonaniu odrobiny muzykalności. O tym, że Kulibaev potrafi jednak śpiewać na swych magicznych skrzypcach mogliśmy się przekonać w części środkowej (Canzonetta: Andante). Tu usłyszeliśmy jego prawdziwie liryczną, kantylenową duszę.
Wybitny badacz twórczości Ludwiga van Beethovena, Fryderyka Chopina i Krzysztofa Pendereckiego – profesor Mieczysław Tomaszewski, tak charakteryzuje wstępną część VII Symfonii A-dur op. 92 Beethovena: „Nie od razu dojdzie do głosu zniewalająca i szalona melodia tańca. Droga prowadząca do niego poprzez sostenuto jest długa, stroma i pełna przeszkód…”.
Rzeczywiście, to bardzo trudna droga. Zwłaszcza dla tak młodego i rozpoczynającego dopiero swą muzyczną podróż po najważniejszych scenach Europy zespołu, jakim jest Polska Orkiestra Sinfonia Iuventus. Były więc problemy ze zgraniem w rozkołysanym rytmie tańca czy jednością brzmienia. Zaraz potem przyszedł jednak temat Allegretta, ze swym niepokojącym, funeralnym klimatem. I nagle okazało się, że ta orkiestra ma w sobie jakąś niebywałą moc. A może sprawcą tego zamieszania był Wenezuelczyk Rafael Payare? Wyborny dyrygent, który swą charyzmą i energią porwał orkiestrę w pełen radości, koncertowy taniec. Taniec zmierzający do finałowego wybuchu, „ekstazy radości”, „eksplozji siły witalnej”, „jak u Greka Zorby” – co przypomina w charakterystyce utworu profesor Tomaszewski. Kto więc jest królem Wielkanocnego Festiwalu na jego półmetku: dyrygent z orkiestrą czy skrzypek? Nie tak szybko, przecież to jeszcze nie koniec wyścigu po zwycięstwo. Późnym popołudniem w sali kameralnej Filharmonii Narodowej odbył się nie mniej wyjątkowy i oczekiwany koncert. Po dziewięciu latach w Warszawie zagrał wreszcie znakomity brytyjski (a właściwie brytyjsko-rumuńsko-polski) Belcea Quartet. Muzycy ukończyli niedawno nagranie wielopłytowego albumu z wszystkimi kwartetami smyczkowymi Beethovena i właśnie część tego, „życiowego” dla wielu kameralistów osiągnięcia zaprezentowali na festiwalu.
Prowadzony przez pochodzącą z Rumunii skrzypaczkę Corinę Belceę zespół koncertował pięknie. Muzycy skupiali się na każdym niemal dźwięku, współbrzmieniu, frazie, a przy tym czarowali malowaniem dynamicznych odcieni. Na przykładzie tego zespołu dowodzić można jak ważne są lata wspólnych prób, ćwiczeń i koncertów. Że tylko tak, mozolną i wytrwałą pracą osiąga się mistrzostwo oraz perfekcję. Słychać to było chyba najlepiej w Kwartecie smyczkowym cis-moll op. 131, gdzie niepokorna wiolonczela (kapitalny Antoine Lederlin) burzy co chwilę wszelką harmonię, by brutalnie szarpanym dźwiękiem sprowokować wreszcie pozostałe instrumenty do równie ekstatycznych szaleństw. Ten kwartet to również doskonały dowód jak dalece Beethoven wykraczał poza swoją epokę.
Wracając do koronacji festiwalowego króla; werdykt w tym przypadki nie może być poprawny, ani sprawiedliwy. Jak przyrównać genialnie prowadzoną orkiestrę do solisty czy fenomenalnego kwartetu? A wiec remis, ex aequo.
Tomasz Handzlik