II akt „Tristan i Izoldy” Ryszarda Wagnera zabrzmiał w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej. Wpisany w program 17. Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena koncert zorganizowany został w 200. rocznicę urodzin i 130. rocznicę śmierci mistrza romantycznej opery.
„Z czego ma tworzyć artysta, jeśli nie z własnego życia?”. Te słowa Ryszarda Wagnera, które w 1852 pisał do Franciszka Liszta przypominały mi się co chwilę, gdy wsłuchiwałem się i wpatrywałem w śpiewającą na scenie Teatru Wielkiego – Opery Narodowej Evelyn Herlitzius. Niemiecka sopranistka była chyba najjaśniejszą z gwizd poniedziałkowego koncertu. Pełen emocji, przenikliwy i dramatyczny głos doskonale oddawał to, co przeżywała kochanka Tristana. Równie wymowny i zaangażowany emocjonalnie był odtwórca tej tytułowej roli – niemiecki tenor Stefan Vinke. Najważniejsze jednak, że to właśnie dzięki tej parze koncertowe wykonanie opery nabrało nieco dramatycznego, teatralnego koloru. Herlitzius i Vinke dodali bowiem do swych partii odrobinę gry aktorskiej. Były więc uściski, przytulenia, czułe pocałunki… Ale też znakomita mimika, która dowodziła prawdziwego bólu bohaterów, ich cierpienia, uniesień, a w końcu rozpaczy. Bo choć II akt „Tristana i Izoldy” nazywany jest przez historyków i teoretyków muzyki najpiękniejszą i najwspanialszą sceną miłosną w dziejach opery, to jest też bez wątpienia obrazem tragedii kochanków, nieszczęśliwego splotu wydarzeń, który w finale doprowadza do śmierci.
Dlaczego „Tristan i Izolda” jest dziełem tak ważnym, perfekcyjnie dopracowanym, w którym warstwa tekstowa w mistrzowski sposób zespoliła się z muzyką? Dlaczego Wagnerowi tak bardzo zależało na doskonałości tego dzieła? Czy odpowiedzi należy szukać w biografii artysty? A może wcale nie przykładał do tego problemu tak wielkiej uwagi, lecz niesiony natchnieniem skreślał szybko nuty w partyturze, łącząc je z literackim tekstem?
Zastanówmy się: Wagner zamieszkał w Zurychu w 1853 roku i wtedy na dobre zajął się kompozycją „Tristana i Izoldy”. Tam poznał małżeństwo Wesendoncków, Ottona i Matyldę. On – bogaty handlowiec, ona – młoda i piękna żona. Niebawem Otto zaczął wspierać kompozytora finansowo, a kiedy Wagner zamieszkał w ich posiadłości, Matylda stała się jego muzą. W tym samym czasie kompozytor napisał cykl pieśni „Wesendonck-Lieder” do wierszy Matyldy, które uważane są dziś za studium II aktu „Tristana i Izoldy”. Notabene, ukończoną partyturę opery Wagner ofiarował tej właśnie kobiecie. Dzieła nie ukończył jednak w Zurychu. Wyjechał z miasta pospiesznie, by uniknąć skandalu.
Ale przecież „Tristan i Izolda” to nie tylko historia wielkiej miłości, w której doszukiwać się można najwyraźniej chyba zaznaczonych w twórczości mistrza z Bayreuth elementów autobiograficznych. Ta opera to równie doskonałe studium wystawianej na próby przyjaźni. Doskonałe nie tylko w warstwie tekstowej, ale również muzycznej. Wagner jak nikt inny potrafił bowiem – jak pisze Stanisław Kosz w książce programowej – uzyskać maksymalnie płynną narrację muzyczną. Jego Tristan wraz z Królem Markiem, a także Tristan z oddanym dotąd towarzyszem Melotem próby przyjaźni nie przechodzą pomyślnie. I właśnie o Królu Marku oraz Melocie chciałem jeszcze powiedzieć kilka słów. Dla mnie bowiem najwspanialszym głosem tego koncertu (zaraz Izoldzie Evelyn Herlitzius oczywiście), wcale nie był Vinke, ale Franz Hawlata w roli Króla Marka właśnie. Z donośnym, potężnie i dźwięcznie brzmiącym, a do tego naprawdę tragicznym w wymowie głosem. Wielkie brawa! Słowa uznania również dla tenora Rafała Bartmińskiego, który pięknie zaśpiewał partię zdrajcy – Melota. Tyle, że w „aktorskim” starciu z pozostałymi bohaterami wypadł niestety blado.
A orkiestra? Kiedy jej słuchałem znów przychodziły na myśl słowa Wagnera: „Z czego ma tworzyć artysta…” Z własnego życia, dla życia, dla siebie i dla swoich słuchaczy, dla pokoleń fanów, miłośników, melomanów.
Tomasz Handzlik