Czasy Beethovena to świetność orkiestry kameralnej. Klasycy nie tworzyli dla wielkich publiczności, nie grano w przepastnych salach koncertowych (zorganizowany na dzisiejszą modłę ruch koncertowy nastał, kiedy do głosu doszli już romantycy). Prywatne wykonania, dla niedużego grona odbiorców, muzyka wciąż klarowna, o przejrzystych fakturach, intymność odbioru i intymność wykonania… Z początkiem XX wieku owa sztuka wprowadzająca do wielkiej symfoniki straciła na zainteresowaniu – by odrodzić się z nową siłą. O tym, jak specyficzne i wielobarwne są walory orkiestry smyczkowej przekonała nas w Filharmonii Narodowej Korean Chamber Orchestra, wiodący zespół kameralny Korei Południowej. W roli solistki wystąpiła utytułowana skrzypaczka Ju-Young Baek.
Orkiestra przeprowadziła nas przez czas klasycyzmu do XX-wiecznego neoklasycyzmu – tego zabarwionego modernami, o emocjach melancholijnych, a nawet tragicznych. Klasycznej jasności i optymizmu niemal próżno szukać w Uwerturze c-moll (1811) Franza Schuberta, która otworzyła koncert. Słychać, że czternastoletni wtedy kompozytor pozostawał pod wpływem innego Wiedeńczyka – Beethovena, i jego zabarwionym już ciemnością, wyjściem w nową epokę charakterem. Smyczki koreańskiej orkiestry kluczyły wokół tych melancholijnych szerokich płaszczyzn, bardzo spójnie, z delikatnością.
Szorstkość z dawką dysonansowości w klasycznych formach w swoim Preludium i scherzo op. 11 zaklął Dymitr Szostakowicz. Rosyjski kompozytor zaliczany jest do „moderny zniewolonej” – z racji opresji polityczno-ustrojowych w swym kraju. Orkiestra przeprowadziła nas od powagi i dramatyzmu Adagio do motorycznej dysonującej energii Allegro, która stanie się znakiem rozpoznawczym kompozytora. Taka muzyka z pewnością sprawia zespołom kłopot, koncertmistrz ma zabarwione apoteozą soli, ale sprawni koreańscy muzycy wyszli z tych zmagań obronną ręką, z odpowiednim wyrazem przedstawiając nam niełatwy temperament tej sztuki.
Potem przywitaliśmy na scenie skrzypaczkę Ju-Young Baek, która zagrała nie często na estradach słyszany Concerto funebre Karla Amadeusa Hartmanna. Biorąc pod uwagę zdolność pisania na orkiestrę, muzykolodzy stawiają kompozytora w jednym rzędzie z Beethovenem i Brahmsem. Niemiecki twórca swe dzieło napisał w 1939 roku i wyraził nim protest wobec zajęcia przez Hitlera części Czechosłowacji. Wykorzystał w utworze na przykład cytat XV-wiecznej pieśni husyckiej Wy, którzy jesteście wojownikami Boga; przytaczali ją też tacy kompozytorzy, jak Bedřich Smetana czy Antonín Dvořák. Koreańska skrzypaczka operująca dźwiękiem z kategorii tych anielskich, z ogromną wrażliwością oddała brzmienia oscylujące między delikatnościami jak z Hindemitha, energiami z Schönberga oraz przejęciem i żalem podobnym Koncertowi skrzypcowemu „Pamięci Anioła” Berga. Smyczki – bardzo skupione, spójnie „oddychające”, poszukujące jasności, zawsze jednak trafiały ostatecznie w ton smutku i żałoby, wieszcząc nieuchronność fortuny, której gry jesteśmy uczestnikami. Nie można było wypuścić artystki bez bisu; uraczyła nas kapitalną Ostatnią różą lata Ernsta, miniaturą ujawniającą jej najwyższe zdolności wirtuozowskie.
Po napisaniu Kwartetu smyczkowego F-dur op. 18 nr 1 Beethoven miał napisać: „Dopiero teraz wiem, jak należy pisać kwartety”. Kompozytor jest dziś niedoścignionym wzorem tego gatunku. Mówi się, że jego kwartety mają zmysł symfoniczny. Opracowanie opusu 18 nr 1 na orkiestrę smyczkową autorstwa Y.K. Lee przedstawiło nam owy potencjał. Wydawało się, że muzycy chcą pokazać Beethovena jako zwiastuna romantycznego afektu, tak szeroko oddychające frazy i intensywność brzmienia nam dali. Ciekawe spojrzenie. Interesująco było też w dwóch bisach, które stały się przyjemnymi i nie pozbawionym poczucia humoru pożegnaniem z polskimi słuchaczami.
Marta Januszkiewicz