Impresariat

Obiecujący debiut zwycięzcy Konkursu Rubinsteina

Nowy Jork

Weill Hall

26 października 2017

Ludwig van Beethoven: Sonata fortepianowa nr 23 f-moll op. 57 “Appassionata”

Karol Szymanowski: Mazurek op. 50 nr 3, Mazurek op. 50 nr 4, Wariacje b-moll op. 3

Fryderyk Chopin: II Sonata fortepianowa b-moll op. 35

Szymon Nehring (fortepian)

 

Młody polski pianista Szymon Nehring w maju tego roku wygrał prestiżowy Konkurs Pianistyczny im. Artura Rubinsteina w Tel Awiwie, otrzymując I Nagrodę i Złoty Medal. Jego nowojorski debiut w Carnegie Hall (Weill Recital Hall) został sfinansowany przez American Friends of the Arthur Rubinstein International Music Society. Możliwe, że dość niezwykła formuła recitalu, polegająca na ponadgodzinnym występie bez przerwy, była pomysłem sponsora. Niezależnie od krótkości recitalu, Nehring zaprezentował wymagający program obejmujący dwa filary repertuaru pianistycznego (sonaty Beethovena i Chopina) oraz rzadko wykonywane, przynajmniej na amerykańskich estradach, utwory Karola Szymanowskiego, którego propagatorem był kiedyś patron konkursu w Tel Awiwie.

W lecie tego roku miałem szczęście słuchać Nehringa w jego ojczystej Polsce, gdzie w ciągu kilku lat stał się ulubieńcem nie tylko polskiej publiczności i organizatorów koncertów, ale także firm płytowych. Właśnie tutaj, obok recitali z podobnym repertuarem, wykonywanym na tradycyjnym fortepianie koncertowym i na instrumencie z epoki, pianista grał także obydwa koncerty fortepianowe Chopina na fortepianie Erarda z 1849 roku: byłem pod wrażeniem tego jak łatwo poruszał się po tym trudnym dla wykonawcy zabytkowym instrumencie.

Dla osób, które nigdy go nie słyszały ani nie widziały, Nehring jest osobą bardzo skromną i w taki sam sposób również gra. Jego wysoka postura i gęste włosy przypominają mi trochę młodego Van Cliburna, a łatwość, z jaką gra na fortepianie tylko utwierdza mnie w tym przekonaniu. To szczególny rodzaj wykonawstwa, w którym wszelkie trudności pianistyczne wydają się nie istnieć, a jakiekolwiek problemy rozwiązywane są rzeczowo i wydawałoby się bez wysiłku. Ogólnie rzecz biorąc, panowanie Nehringa nad techniką jest zadziwiające, co można było stwierdzić prawie od pierwszych nut jego recitalu.

Rozpoczął swój program od jednego z najbardziej znanych dzieł Beethovena, Appassionaty,  i byłem mile zaskoczony tym, że nie podążył ścieżką podejmowaną przez tak wielu młodych – i nie tak młodych – pianistów. Jak już wspomniałem w jednej z wcześniejszych recenzji, zbyt wielu pianistów ignoruje to, że kompozytor podaje tylko jedno tempo na część utworu. Zawsze się cieszę, gdy słyszę muzyków próbujących pokazać przesłanie utworu w tych właśnie ramach, bez chwiejności rytmu czy tempa, bez przyspieszania przy forte i bez zwalniania przy małej dynamice lub, co gorsza, gdy kompozytor zwiększa długość nut. Nehring zręcznie uniknął tych nieprzyjemnych pułapek, nadając muzyce tak potrzebny element szlachetności i wzniosłości. Choć dla słuchaczy przyzwyczajonych do nadmiaru agogiki w tym utworze, wersja którą usłyszeliśmy mogła wydawać się za mało ekscytująca, wcale mi to nie przeszkadzało. Jego interpretacja była bardzo przemyślana i wyważona, z dbałością o detale i użycie pedału. Równie duże wrażenie zrobiło na mnie ujmujące wykonanie części drugiej, Andante con moto, charakteryzujące się intensywnym narastaniem wariacji. W ostatniej wariacji szybkie nuty przynajmniej jeden raz zostały zagrane jako melodia, nie tylko jako figuracje. W finale szybkie szesnastki były dobrze kontrolowane i dzięki tej roztropnej kontroli, gdy nadeszło końcowe Presto, można było jeszcze zwiększyć tempo. Choć w wielu miejscach utworu fortepian może brzmieć szorstko z powodu kontrastów dynamicznych, Nehringowi udało się wydobyć całkiem mocny dźwięk bez szorstkości, prawie bez forsowania dźwięku. Można dodać, że niestety fortepianowi w sali brakowało kuszącej barwy, która pomogłaby artyście.

Kolejnym punktem programu był wybór kompozycji Karola Szymanowskiego; myślę, że był to bardzo stosowny gest naszego młodego pianisty, by włączyć te utwory do recitalu, ponieważ obydwa zostały dedykowane Arturowi Rubinsteinowi, który w swoim czasie propagował muzykę Szymanowskiego bardziej niż ktokolwiek inny.

Szymon Nehring zaprezentował dwa mazurki i wirtuozowskie, romantyczne Wariacje b-moll. W mazurkach, subtelny i wrażliwy Nehring uchwycił szczególny klimat muzyki inspirowanej folklorem górali i pięknem Tatr. Szczególnie zapadł w pamięć początek pierwszego mazurka, w którym usłyszeliśmy echo dalekich hal. Wariacje to wczesny i pianistycznie wymagający utwór napisany przez będącego wtedy jeszcze studentem kompozytora. Mamy tutaj nie tylko pełnię wirtuozerii, ale także mieszankę dominujących stylów. Jest tutaj trochę wiedeńskiej elegancji, gęstości typowej dla Regera, harmonii Skriabina, i brahmsowskiej złożoności zbliżonej do Fugi z Wariacji Haendla, które rzadko kojarzymy z późniejszymi kompozycjami Karola Szymanowskiego. Interpretacja Nehringa była pełna niuansów, dobrze kontrolowana, przemyślana i pianistycznie olśniewająca. O dziwo utwór ten nie ma tego rodzaju blasku, który sprzyja „popisywaniu się”. W zamian za to pozwala pianiście rozprawić się z wszystkimi muzycznymi trudnościami bez widocznego wysiłku. Wykonanie to czyni z Nehringa potencjalnie znakomitego interpretatora dużych zbiorów wariacji Brahmsa lub Regera.

Następnie usłyszeliśmy Sonatę b-moll Chopina, znaną jako Marsz żałobny. Przynajmniej w Polsce, Szymon Nehring zdobył rozgłos na Międzynarodowym Konkursie Chopinowskim w 2015 roku, jako jedyny polski pianista, który dotarł do finałów. Logiczne było zatem włączenie Chopina do recitalu. Ponieważ już po raz trzeci usłyszałem jego interpretację – wcześniejsze dwa razy na festiwalach muzycznych w Polsce zeszłego lata – mniej więcej wiedziałem, czego mogę się spodziewać. My recenzenci, albo co gorsza krytycy, czasami mamy swoje ulubione zastrzeżenia dotyczące wykonań niektórych utworów. W sonacie tej, niezależnie od ilości zmian nastroju, zawsze oczekuję tego samego rodzaju jedności muzycznego rytmu, która zrobiła na mnie takie wrażenie w Appassionacie Nehringa. Najwyraźniej pianista nasz postrzega ten utwór poprzez pryzmat dramatycznych zmian tempa, szczególnie w dwóch pierwszych częściach. Oczywiście sprawą otwartą pozostaje to, czy chopinowskie oznaczenie “sostenuto” (powściągliwie) przed drugim tematem pierwszej części – które nie oznacza nowego tempa! – oraz wolniejsze nuty oznaczają dramatyczną zmianę tempa czy drobną korektę rytmu. Tutaj dobrze oddane zostały retoryczne pauzy, które oddzielają motywiczne progresje rozwinięcia w tej części utworu. Widać tu było chyba najbardziej dramatyczne, teatralne momenty, nie tylko w sonacie, która moim zdaniem najbardziej wybiega w przyszłość ze wszystkich dzieł Chopina. Mniej przekonujące były późniejsze przyspieszenia tempa; tak niewielu muzyków zdaje sobie sprawę, że aby zbudować napięcie lub poczucie zagrożenia, bardziej skuteczne jest wstrzymanie tempa, a  nie jego przyspieszenie. Nie mam tu na myśli tylko młodych muzyków. W ostatnich latach wykonawcy tego utworu stają przed dylematem dotyczącym powtórzenia czterech pierwszych taktów, oznaczonych Grave, otwierających Sonatę. Opinie są podzielone, nawet wśród znanych interpretatorów; niektórzy są za, inni ostro się sprzeciwiają. Najwyraźniej Nehring nie opowiedział się za żadną z nich i tym razem postanowił w ogóle nie powtarzać ekspozycji.

Scherzo zostało wykonane bezbłędnie, w sposób godny podziwu, bez większego wysiłku, choć w części środkowej, tak jak w kantylenie części pierwszej, brakowało trochę większej śpiewności. Jestem pewien, że z czasem Szymon Nehring jej nabierze.

Z Marszu żałobnego bił spokój i szlachetność, pianista ładnie prowadził melodię w części środkowej i stworzył wspaniały nastrój. Trudno było sobie wyobrazić lepszą kontrolę w Finale Presto, najbardziej enigmatycznych, wizjonerskich i fascynujących czterech stronach pianissimo, granych w podwójnych oktawach, w całej twórczości Chopina. Było to jedno z trzech wykonań Sonaty b-moll Chopina, które przyszło mi usłyszeć podczas trzech kolejnych wieczorów w Carnegie Hall. Moimi wnioskami podzielę się w kolejnej recenzji.

Na bis, Nehring przykuł uwagę dwoma wymagającymi Etudes-Tableaux z op. 39 Siergieja Rachmaninowa (nr 3 fis-moll, nr 9 D-dur). I tym razem mieliśmy do czynienia z naturalną wirtuozerią i polotem.

Laureatami Międzynarodowego Mistrzowskiego Konkursu Pianistycznego im. Artura Rubinsteina są tacy pianiści jak Emanuel Ax, Gerhard Oppitz, Jeffrey Kahane, Igor Levit, Roman Rabinovich i Daniil Trifonov, który zaledwie dwa dni później wystąpił w Carnegie Hall w ramach cyklu siedmiu koncertów pod nazwą „Pespektywy”. Wszyscy zwycięzcy Konkursu im. Rubinsteina byli znakomitymi pianistami, stając się później czołowymi muzykami. Żywię głęboką nadzieję, że Szymon Nehring wkrótce dołączy do tego znakomitego panteonu. Sądząc z jego recitalu mamy wszelkie prawo wierzyć, że wkrótce ta nadzieja się spełni.

Roman Markowicz

powrót do recenzji

Obiecujący debiut zwycięzcy Konkursu Rubinsteina

Nowy Jork

Weill Hall

26 października 2017

Ludwig van Beethoven: Sonata fortepianowa nr 23 f-moll op. 57 “Appassionata”

Karol Szymanowski: Mazurek op. 50 nr 3, Mazurek op. 50 nr 4, Wariacje b-moll op. 3

Fryderyk Chopin: II Sonata fortepianowa b-moll op. 35

Szymon Nehring (fortepian)

 

Młody polski pianista Szymon Nehring w maju tego roku wygrał prestiżowy Konkurs Pianistyczny im. Artura Rubinsteina w Tel Awiwie, otrzymując I Nagrodę i Złoty Medal. Jego nowojorski debiut w Carnegie Hall (Weill Recital Hall) został sfinansowany przez American Friends of the Arthur Rubinstein International Music Society. Możliwe, że dość niezwykła formuła recitalu, polegająca na ponadgodzinnym występie bez przerwy, była pomysłem sponsora. Niezależnie od krótkości recitalu, Nehring zaprezentował wymagający program obejmujący dwa filary repertuaru pianistycznego (sonaty Beethovena i Chopina) oraz rzadko wykonywane, przynajmniej na amerykańskich estradach, utwory Karola Szymanowskiego, którego propagatorem był kiedyś patron konkursu w Tel Awiwie.

W lecie tego roku miałem szczęście słuchać Nehringa w jego ojczystej Polsce, gdzie w ciągu kilku lat stał się ulubieńcem nie tylko polskiej publiczności i organizatorów koncertów, ale także firm płytowych. Właśnie tutaj, obok recitali z podobnym repertuarem, wykonywanym na tradycyjnym fortepianie koncertowym i na instrumencie z epoki, pianista grał także obydwa koncerty fortepianowe Chopina na fortepianie Erarda z 1849 roku: byłem pod wrażeniem tego jak łatwo poruszał się po tym trudnym dla wykonawcy zabytkowym instrumencie.

Dla osób, które nigdy go nie słyszały ani nie widziały, Nehring jest osobą bardzo skromną i w taki sam sposób również gra. Jego wysoka postura i gęste włosy przypominają mi trochę młodego Van Cliburna, a łatwość, z jaką gra na fortepianie tylko utwierdza mnie w tym przekonaniu. To szczególny rodzaj wykonawstwa, w którym wszelkie trudności pianistyczne wydają się nie istnieć, a jakiekolwiek problemy rozwiązywane są rzeczowo i wydawałoby się bez wysiłku. Ogólnie rzecz biorąc, panowanie Nehringa nad techniką jest zadziwiające, co można było stwierdzić prawie od pierwszych nut jego recitalu.

Rozpoczął swój program od jednego z najbardziej znanych dzieł Beethovena, Appassionaty,  i byłem mile zaskoczony tym, że nie podążył ścieżką podejmowaną przez tak wielu młodych – i nie tak młodych – pianistów. Jak już wspomniałem w jednej z wcześniejszych recenzji, zbyt wielu pianistów ignoruje to, że kompozytor podaje tylko jedno tempo na część utworu. Zawsze się cieszę, gdy słyszę muzyków próbujących pokazać przesłanie utworu w tych właśnie ramach, bez chwiejności rytmu czy tempa, bez przyspieszania przy forte i bez zwalniania przy małej dynamice lub, co gorsza, gdy kompozytor zwiększa długość nut. Nehring zręcznie uniknął tych nieprzyjemnych pułapek, nadając muzyce tak potrzebny element szlachetności i wzniosłości. Choć dla słuchaczy przyzwyczajonych do nadmiaru agogiki w tym utworze, wersja którą usłyszeliśmy mogła wydawać się za mało ekscytująca, wcale mi to nie przeszkadzało. Jego interpretacja była bardzo przemyślana i wyważona, z dbałością o detale i użycie pedału. Równie duże wrażenie zrobiło na mnie ujmujące wykonanie części drugiej, Andante con moto, charakteryzujące się intensywnym narastaniem wariacji. W ostatniej wariacji szybkie nuty przynajmniej jeden raz zostały zagrane jako melodia, nie tylko jako figuracje. W finale szybkie szesnastki były dobrze kontrolowane i dzięki tej roztropnej kontroli, gdy nadeszło końcowe Presto, można było jeszcze zwiększyć tempo. Choć w wielu miejscach utworu fortepian może brzmieć szorstko z powodu kontrastów dynamicznych, Nehringowi udało się wydobyć całkiem mocny dźwięk bez szorstkości, prawie bez forsowania dźwięku. Można dodać, że niestety fortepianowi w sali brakowało kuszącej barwy, która pomogłaby artyście.

Kolejnym punktem programu był wybór kompozycji Karola Szymanowskiego; myślę, że był to bardzo stosowny gest naszego młodego pianisty, by włączyć te utwory do recitalu, ponieważ obydwa zostały dedykowane Arturowi Rubinsteinowi, który w swoim czasie propagował muzykę Szymanowskiego bardziej niż ktokolwiek inny.

Szymon Nehring zaprezentował dwa mazurki i wirtuozowskie, romantyczne Wariacje b-moll. W mazurkach, subtelny i wrażliwy Nehring uchwycił szczególny klimat muzyki inspirowanej folklorem górali i pięknem Tatr. Szczególnie zapadł w pamięć początek pierwszego mazurka, w którym usłyszeliśmy echo dalekich hal. Wariacje to wczesny i pianistycznie wymagający utwór napisany przez będącego wtedy jeszcze studentem kompozytora. Mamy tutaj nie tylko pełnię wirtuozerii, ale także mieszankę dominujących stylów. Jest tutaj trochę wiedeńskiej elegancji, gęstości typowej dla Regera, harmonii Skriabina, i brahmsowskiej złożoności zbliżonej do Fugi z Wariacji Haendla, które rzadko kojarzymy z późniejszymi kompozycjami Karola Szymanowskiego. Interpretacja Nehringa była pełna niuansów, dobrze kontrolowana, przemyślana i pianistycznie olśniewająca. O dziwo utwór ten nie ma tego rodzaju blasku, który sprzyja „popisywaniu się”. W zamian za to pozwala pianiście rozprawić się z wszystkimi muzycznymi trudnościami bez widocznego wysiłku. Wykonanie to czyni z Nehringa potencjalnie znakomitego interpretatora dużych zbiorów wariacji Brahmsa lub Regera.

Następnie usłyszeliśmy Sonatę b-moll Chopina, znaną jako Marsz żałobny. Przynajmniej w Polsce, Szymon Nehring zdobył rozgłos na Międzynarodowym Konkursie Chopinowskim w 2015 roku, jako jedyny polski pianista, który dotarł do finałów. Logiczne było zatem włączenie Chopina do recitalu. Ponieważ już po raz trzeci usłyszałem jego interpretację – wcześniejsze dwa razy na festiwalach muzycznych w Polsce zeszłego lata – mniej więcej wiedziałem, czego mogę się spodziewać. My recenzenci, albo co gorsza krytycy, czasami mamy swoje ulubione zastrzeżenia dotyczące wykonań niektórych utworów. W sonacie tej, niezależnie od ilości zmian nastroju, zawsze oczekuję tego samego rodzaju jedności muzycznego rytmu, która zrobiła na mnie takie wrażenie w Appassionacie Nehringa. Najwyraźniej pianista nasz postrzega ten utwór poprzez pryzmat dramatycznych zmian tempa, szczególnie w dwóch pierwszych częściach. Oczywiście sprawą otwartą pozostaje to, czy chopinowskie oznaczenie “sostenuto” (powściągliwie) przed drugim tematem pierwszej części – które nie oznacza nowego tempa! – oraz wolniejsze nuty oznaczają dramatyczną zmianę tempa czy drobną korektę rytmu. Tutaj dobrze oddane zostały retoryczne pauzy, które oddzielają motywiczne progresje rozwinięcia w tej części utworu. Widać tu było chyba najbardziej dramatyczne, teatralne momenty, nie tylko w sonacie, która moim zdaniem najbardziej wybiega w przyszłość ze wszystkich dzieł Chopina. Mniej przekonujące były późniejsze przyspieszenia tempa; tak niewielu muzyków zdaje sobie sprawę, że aby zbudować napięcie lub poczucie zagrożenia, bardziej skuteczne jest wstrzymanie tempa, a  nie jego przyspieszenie. Nie mam tu na myśli tylko młodych muzyków. W ostatnich latach wykonawcy tego utworu stają przed dylematem dotyczącym powtórzenia czterech pierwszych taktów, oznaczonych Grave, otwierających Sonatę. Opinie są podzielone, nawet wśród znanych interpretatorów; niektórzy są za, inni ostro się sprzeciwiają. Najwyraźniej Nehring nie opowiedział się za żadną z nich i tym razem postanowił w ogóle nie powtarzać ekspozycji.

Scherzo zostało wykonane bezbłędnie, w sposób godny podziwu, bez większego wysiłku, choć w części środkowej, tak jak w kantylenie części pierwszej, brakowało trochę większej śpiewności. Jestem pewien, że z czasem Szymon Nehring jej nabierze.

Z Marszu żałobnego bił spokój i szlachetność, pianista ładnie prowadził melodię w części środkowej i stworzył wspaniały nastrój. Trudno było sobie wyobrazić lepszą kontrolę w Finale Presto, najbardziej enigmatycznych, wizjonerskich i fascynujących czterech stronach pianissimo, granych w podwójnych oktawach, w całej twórczości Chopina. Było to jedno z trzech wykonań Sonaty b-moll Chopina, które przyszło mi usłyszeć podczas trzech kolejnych wieczorów w Carnegie Hall. Moimi wnioskami podzielę się w kolejnej recenzji.

Na bis, Nehring przykuł uwagę dwoma wymagającymi Etudes-Tableaux z op. 39 Siergieja Rachmaninowa (nr 3 fis-moll, nr 9 D-dur). I tym razem mieliśmy do czynienia z naturalną wirtuozerią i polotem.

Laureatami Międzynarodowego Mistrzowskiego Konkursu Pianistycznego im. Artura Rubinsteina są tacy pianiści jak Emanuel Ax, Gerhard Oppitz, Jeffrey Kahane, Igor Levit, Roman Rabinovich i Daniil Trifonov, który zaledwie dwa dni później wystąpił w Carnegie Hall w ramach cyklu siedmiu koncertów pod nazwą „Pespektywy”. Wszyscy zwycięzcy Konkursu im. Rubinsteina byli znakomitymi pianistami, stając się później czołowymi muzykami. Żywię głęboką nadzieję, że Szymon Nehring wkrótce dołączy do tego znakomitego panteonu. Sądząc z jego recitalu mamy wszelkie prawo wierzyć, że wkrótce ta nadzieja się spełni.

Roman Markowicz

powrót do recenzji

Obiecujący debiut zwycięzcy Konkursu Rubinsteina

Nowy Jork

Weill Hall

26 października 2017

Ludwig van Beethoven: Sonata fortepianowa nr 23 f-moll op. 57 “Appassionata”

Karol Szymanowski: Mazurek op. 50 nr 3, Mazurek op. 50 nr 4, Wariacje b-moll op. 3

Fryderyk Chopin: II Sonata fortepianowa b-moll op. 35

Szymon Nehring (fortepian)

 

Młody polski pianista Szymon Nehring w maju tego roku wygrał prestiżowy Konkurs Pianistyczny im. Artura Rubinsteina w Tel Awiwie, otrzymując I Nagrodę i Złoty Medal. Jego nowojorski debiut w Carnegie Hall (Weill Recital Hall) został sfinansowany przez American Friends of the Arthur Rubinstein International Music Society. Możliwe, że dość niezwykła formuła recitalu, polegająca na ponadgodzinnym występie bez przerwy, była pomysłem sponsora. Niezależnie od krótkości recitalu, Nehring zaprezentował wymagający program obejmujący dwa filary repertuaru pianistycznego (sonaty Beethovena i Chopina) oraz rzadko wykonywane, przynajmniej na amerykańskich estradach, utwory Karola Szymanowskiego, którego propagatorem był kiedyś patron konkursu w Tel Awiwie.

W lecie tego roku miałem szczęście słuchać Nehringa w jego ojczystej Polsce, gdzie w ciągu kilku lat stał się ulubieńcem nie tylko polskiej publiczności i organizatorów koncertów, ale także firm płytowych. Właśnie tutaj, obok recitali z podobnym repertuarem, wykonywanym na tradycyjnym fortepianie koncertowym i na instrumencie z epoki, pianista grał także obydwa koncerty fortepianowe Chopina na fortepianie Erarda z 1849 roku: byłem pod wrażeniem tego jak łatwo poruszał się po tym trudnym dla wykonawcy zabytkowym instrumencie.

Dla osób, które nigdy go nie słyszały ani nie widziały, Nehring jest osobą bardzo skromną i w taki sam sposób również gra. Jego wysoka postura i gęste włosy przypominają mi trochę młodego Van Cliburna, a łatwość, z jaką gra na fortepianie tylko utwierdza mnie w tym przekonaniu. To szczególny rodzaj wykonawstwa, w którym wszelkie trudności pianistyczne wydają się nie istnieć, a jakiekolwiek problemy rozwiązywane są rzeczowo i wydawałoby się bez wysiłku. Ogólnie rzecz biorąc, panowanie Nehringa nad techniką jest zadziwiające, co można było stwierdzić prawie od pierwszych nut jego recitalu.

Rozpoczął swój program od jednego z najbardziej znanych dzieł Beethovena, Appassionaty,  i byłem mile zaskoczony tym, że nie podążył ścieżką podejmowaną przez tak wielu młodych – i nie tak młodych – pianistów. Jak już wspomniałem w jednej z wcześniejszych recenzji, zbyt wielu pianistów ignoruje to, że kompozytor podaje tylko jedno tempo na część utworu. Zawsze się cieszę, gdy słyszę muzyków próbujących pokazać przesłanie utworu w tych właśnie ramach, bez chwiejności rytmu czy tempa, bez przyspieszania przy forte i bez zwalniania przy małej dynamice lub, co gorsza, gdy kompozytor zwiększa długość nut. Nehring zręcznie uniknął tych nieprzyjemnych pułapek, nadając muzyce tak potrzebny element szlachetności i wzniosłości. Choć dla słuchaczy przyzwyczajonych do nadmiaru agogiki w tym utworze, wersja którą usłyszeliśmy mogła wydawać się za mało ekscytująca, wcale mi to nie przeszkadzało. Jego interpretacja była bardzo przemyślana i wyważona, z dbałością o detale i użycie pedału. Równie duże wrażenie zrobiło na mnie ujmujące wykonanie części drugiej, Andante con moto, charakteryzujące się intensywnym narastaniem wariacji. W ostatniej wariacji szybkie nuty przynajmniej jeden raz zostały zagrane jako melodia, nie tylko jako figuracje. W finale szybkie szesnastki były dobrze kontrolowane i dzięki tej roztropnej kontroli, gdy nadeszło końcowe Presto, można było jeszcze zwiększyć tempo. Choć w wielu miejscach utworu fortepian może brzmieć szorstko z powodu kontrastów dynamicznych, Nehringowi udało się wydobyć całkiem mocny dźwięk bez szorstkości, prawie bez forsowania dźwięku. Można dodać, że niestety fortepianowi w sali brakowało kuszącej barwy, która pomogłaby artyście.

Kolejnym punktem programu był wybór kompozycji Karola Szymanowskiego; myślę, że był to bardzo stosowny gest naszego młodego pianisty, by włączyć te utwory do recitalu, ponieważ obydwa zostały dedykowane Arturowi Rubinsteinowi, który w swoim czasie propagował muzykę Szymanowskiego bardziej niż ktokolwiek inny.

Szymon Nehring zaprezentował dwa mazurki i wirtuozowskie, romantyczne Wariacje b-moll. W mazurkach, subtelny i wrażliwy Nehring uchwycił szczególny klimat muzyki inspirowanej folklorem górali i pięknem Tatr. Szczególnie zapadł w pamięć początek pierwszego mazurka, w którym usłyszeliśmy echo dalekich hal. Wariacje to wczesny i pianistycznie wymagający utwór napisany przez będącego wtedy jeszcze studentem kompozytora. Mamy tutaj nie tylko pełnię wirtuozerii, ale także mieszankę dominujących stylów. Jest tutaj trochę wiedeńskiej elegancji, gęstości typowej dla Regera, harmonii Skriabina, i brahmsowskiej złożoności zbliżonej do Fugi z Wariacji Haendla, które rzadko kojarzymy z późniejszymi kompozycjami Karola Szymanowskiego. Interpretacja Nehringa była pełna niuansów, dobrze kontrolowana, przemyślana i pianistycznie olśniewająca. O dziwo utwór ten nie ma tego rodzaju blasku, który sprzyja „popisywaniu się”. W zamian za to pozwala pianiście rozprawić się z wszystkimi muzycznymi trudnościami bez widocznego wysiłku. Wykonanie to czyni z Nehringa potencjalnie znakomitego interpretatora dużych zbiorów wariacji Brahmsa lub Regera.

Następnie usłyszeliśmy Sonatę b-moll Chopina, znaną jako Marsz żałobny. Przynajmniej w Polsce, Szymon Nehring zdobył rozgłos na Międzynarodowym Konkursie Chopinowskim w 2015 roku, jako jedyny polski pianista, który dotarł do finałów. Logiczne było zatem włączenie Chopina do recitalu. Ponieważ już po raz trzeci usłyszałem jego interpretację – wcześniejsze dwa razy na festiwalach muzycznych w Polsce zeszłego lata – mniej więcej wiedziałem, czego mogę się spodziewać. My recenzenci, albo co gorsza krytycy, czasami mamy swoje ulubione zastrzeżenia dotyczące wykonań niektórych utworów. W sonacie tej, niezależnie od ilości zmian nastroju, zawsze oczekuję tego samego rodzaju jedności muzycznego rytmu, która zrobiła na mnie takie wrażenie w Appassionacie Nehringa. Najwyraźniej pianista nasz postrzega ten utwór poprzez pryzmat dramatycznych zmian tempa, szczególnie w dwóch pierwszych częściach. Oczywiście sprawą otwartą pozostaje to, czy chopinowskie oznaczenie “sostenuto” (powściągliwie) przed drugim tematem pierwszej części – które nie oznacza nowego tempa! – oraz wolniejsze nuty oznaczają dramatyczną zmianę tempa czy drobną korektę rytmu. Tutaj dobrze oddane zostały retoryczne pauzy, które oddzielają motywiczne progresje rozwinięcia w tej części utworu. Widać tu było chyba najbardziej dramatyczne, teatralne momenty, nie tylko w sonacie, która moim zdaniem najbardziej wybiega w przyszłość ze wszystkich dzieł Chopina. Mniej przekonujące były późniejsze przyspieszenia tempa; tak niewielu muzyków zdaje sobie sprawę, że aby zbudować napięcie lub poczucie zagrożenia, bardziej skuteczne jest wstrzymanie tempa, a  nie jego przyspieszenie. Nie mam tu na myśli tylko młodych muzyków. W ostatnich latach wykonawcy tego utworu stają przed dylematem dotyczącym powtórzenia czterech pierwszych taktów, oznaczonych Grave, otwierających Sonatę. Opinie są podzielone, nawet wśród znanych interpretatorów; niektórzy są za, inni ostro się sprzeciwiają. Najwyraźniej Nehring nie opowiedział się za żadną z nich i tym razem postanowił w ogóle nie powtarzać ekspozycji.

Scherzo zostało wykonane bezbłędnie, w sposób godny podziwu, bez większego wysiłku, choć w części środkowej, tak jak w kantylenie części pierwszej, brakowało trochę większej śpiewności. Jestem pewien, że z czasem Szymon Nehring jej nabierze.

Z Marszu żałobnego bił spokój i szlachetność, pianista ładnie prowadził melodię w części środkowej i stworzył wspaniały nastrój. Trudno było sobie wyobrazić lepszą kontrolę w Finale Presto, najbardziej enigmatycznych, wizjonerskich i fascynujących czterech stronach pianissimo, granych w podwójnych oktawach, w całej twórczości Chopina. Było to jedno z trzech wykonań Sonaty b-moll Chopina, które przyszło mi usłyszeć podczas trzech kolejnych wieczorów w Carnegie Hall. Moimi wnioskami podzielę się w kolejnej recenzji.

Na bis, Nehring przykuł uwagę dwoma wymagającymi Etudes-Tableaux z op. 39 Siergieja Rachmaninowa (nr 3 fis-moll, nr 9 D-dur). I tym razem mieliśmy do czynienia z naturalną wirtuozerią i polotem.

Laureatami Międzynarodowego Mistrzowskiego Konkursu Pianistycznego im. Artura Rubinsteina są tacy pianiści jak Emanuel Ax, Gerhard Oppitz, Jeffrey Kahane, Igor Levit, Roman Rabinovich i Daniil Trifonov, który zaledwie dwa dni później wystąpił w Carnegie Hall w ramach cyklu siedmiu koncertów pod nazwą „Pespektywy”. Wszyscy zwycięzcy Konkursu im. Rubinsteina byli znakomitymi pianistami, stając się później czołowymi muzykami. Żywię głęboką nadzieję, że Szymon Nehring wkrótce dołączy do tego znakomitego panteonu. Sądząc z jego recitalu mamy wszelkie prawo wierzyć, że wkrótce ta nadzieja się spełni.

Roman Markowicz

powrót do recenzji

Obiecujący debiut zwycięzcy Konkursu Rubinsteina

Nowy Jork

Weill Hall

26 października 2017

Ludwig van Beethoven: Sonata fortepianowa nr 23 f-moll op. 57 “Appassionata”

Karol Szymanowski: Mazurek op. 50 nr 3, Mazurek op. 50 nr 4, Wariacje b-moll op. 3

Fryderyk Chopin: II Sonata fortepianowa b-moll op. 35

Szymon Nehring (fortepian)

 

Młody polski pianista Szymon Nehring w maju tego roku wygrał prestiżowy Konkurs Pianistyczny im. Artura Rubinsteina w Tel Awiwie, otrzymując I Nagrodę i Złoty Medal. Jego nowojorski debiut w Carnegie Hall (Weill Recital Hall) został sfinansowany przez American Friends of the Arthur Rubinstein International Music Society. Możliwe, że dość niezwykła formuła recitalu, polegająca na ponadgodzinnym występie bez przerwy, była pomysłem sponsora. Niezależnie od krótkości recitalu, Nehring zaprezentował wymagający program obejmujący dwa filary repertuaru pianistycznego (sonaty Beethovena i Chopina) oraz rzadko wykonywane, przynajmniej na amerykańskich estradach, utwory Karola Szymanowskiego, którego propagatorem był kiedyś patron konkursu w Tel Awiwie.

W lecie tego roku miałem szczęście słuchać Nehringa w jego ojczystej Polsce, gdzie w ciągu kilku lat stał się ulubieńcem nie tylko polskiej publiczności i organizatorów koncertów, ale także firm płytowych. Właśnie tutaj, obok recitali z podobnym repertuarem, wykonywanym na tradycyjnym fortepianie koncertowym i na instrumencie z epoki, pianista grał także obydwa koncerty fortepianowe Chopina na fortepianie Erarda z 1849 roku: byłem pod wrażeniem tego jak łatwo poruszał się po tym trudnym dla wykonawcy zabytkowym instrumencie.

Dla osób, które nigdy go nie słyszały ani nie widziały, Nehring jest osobą bardzo skromną i w taki sam sposób również gra. Jego wysoka postura i gęste włosy przypominają mi trochę młodego Van Cliburna, a łatwość, z jaką gra na fortepianie tylko utwierdza mnie w tym przekonaniu. To szczególny rodzaj wykonawstwa, w którym wszelkie trudności pianistyczne wydają się nie istnieć, a jakiekolwiek problemy rozwiązywane są rzeczowo i wydawałoby się bez wysiłku. Ogólnie rzecz biorąc, panowanie Nehringa nad techniką jest zadziwiające, co można było stwierdzić prawie od pierwszych nut jego recitalu.

Rozpoczął swój program od jednego z najbardziej znanych dzieł Beethovena, Appassionaty,  i byłem mile zaskoczony tym, że nie podążył ścieżką podejmowaną przez tak wielu młodych – i nie tak młodych – pianistów. Jak już wspomniałem w jednej z wcześniejszych recenzji, zbyt wielu pianistów ignoruje to, że kompozytor podaje tylko jedno tempo na część utworu. Zawsze się cieszę, gdy słyszę muzyków próbujących pokazać przesłanie utworu w tych właśnie ramach, bez chwiejności rytmu czy tempa, bez przyspieszania przy forte i bez zwalniania przy małej dynamice lub, co gorsza, gdy kompozytor zwiększa długość nut. Nehring zręcznie uniknął tych nieprzyjemnych pułapek, nadając muzyce tak potrzebny element szlachetności i wzniosłości. Choć dla słuchaczy przyzwyczajonych do nadmiaru agogiki w tym utworze, wersja którą usłyszeliśmy mogła wydawać się za mało ekscytująca, wcale mi to nie przeszkadzało. Jego interpretacja była bardzo przemyślana i wyważona, z dbałością o detale i użycie pedału. Równie duże wrażenie zrobiło na mnie ujmujące wykonanie części drugiej, Andante con moto, charakteryzujące się intensywnym narastaniem wariacji. W ostatniej wariacji szybkie nuty przynajmniej jeden raz zostały zagrane jako melodia, nie tylko jako figuracje. W finale szybkie szesnastki były dobrze kontrolowane i dzięki tej roztropnej kontroli, gdy nadeszło końcowe Presto, można było jeszcze zwiększyć tempo. Choć w wielu miejscach utworu fortepian może brzmieć szorstko z powodu kontrastów dynamicznych, Nehringowi udało się wydobyć całkiem mocny dźwięk bez szorstkości, prawie bez forsowania dźwięku. Można dodać, że niestety fortepianowi w sali brakowało kuszącej barwy, która pomogłaby artyście.

Kolejnym punktem programu był wybór kompozycji Karola Szymanowskiego; myślę, że był to bardzo stosowny gest naszego młodego pianisty, by włączyć te utwory do recitalu, ponieważ obydwa zostały dedykowane Arturowi Rubinsteinowi, który w swoim czasie propagował muzykę Szymanowskiego bardziej niż ktokolwiek inny.

Szymon Nehring zaprezentował dwa mazurki i wirtuozowskie, romantyczne Wariacje b-moll. W mazurkach, subtelny i wrażliwy Nehring uchwycił szczególny klimat muzyki inspirowanej folklorem górali i pięknem Tatr. Szczególnie zapadł w pamięć początek pierwszego mazurka, w którym usłyszeliśmy echo dalekich hal. Wariacje to wczesny i pianistycznie wymagający utwór napisany przez będącego wtedy jeszcze studentem kompozytora. Mamy tutaj nie tylko pełnię wirtuozerii, ale także mieszankę dominujących stylów. Jest tutaj trochę wiedeńskiej elegancji, gęstości typowej dla Regera, harmonii Skriabina, i brahmsowskiej złożoności zbliżonej do Fugi z Wariacji Haendla, które rzadko kojarzymy z późniejszymi kompozycjami Karola Szymanowskiego. Interpretacja Nehringa była pełna niuansów, dobrze kontrolowana, przemyślana i pianistycznie olśniewająca. O dziwo utwór ten nie ma tego rodzaju blasku, który sprzyja „popisywaniu się”. W zamian za to pozwala pianiście rozprawić się z wszystkimi muzycznymi trudnościami bez widocznego wysiłku. Wykonanie to czyni z Nehringa potencjalnie znakomitego interpretatora dużych zbiorów wariacji Brahmsa lub Regera.

Następnie usłyszeliśmy Sonatę b-moll Chopina, znaną jako Marsz żałobny. Przynajmniej w Polsce, Szymon Nehring zdobył rozgłos na Międzynarodowym Konkursie Chopinowskim w 2015 roku, jako jedyny polski pianista, który dotarł do finałów. Logiczne było zatem włączenie Chopina do recitalu. Ponieważ już po raz trzeci usłyszałem jego interpretację – wcześniejsze dwa razy na festiwalach muzycznych w Polsce zeszłego lata – mniej więcej wiedziałem, czego mogę się spodziewać. My recenzenci, albo co gorsza krytycy, czasami mamy swoje ulubione zastrzeżenia dotyczące wykonań niektórych utworów. W sonacie tej, niezależnie od ilości zmian nastroju, zawsze oczekuję tego samego rodzaju jedności muzycznego rytmu, która zrobiła na mnie takie wrażenie w Appassionacie Nehringa. Najwyraźniej pianista nasz postrzega ten utwór poprzez pryzmat dramatycznych zmian tempa, szczególnie w dwóch pierwszych częściach. Oczywiście sprawą otwartą pozostaje to, czy chopinowskie oznaczenie “sostenuto” (powściągliwie) przed drugim tematem pierwszej części – które nie oznacza nowego tempa! – oraz wolniejsze nuty oznaczają dramatyczną zmianę tempa czy drobną korektę rytmu. Tutaj dobrze oddane zostały retoryczne pauzy, które oddzielają motywiczne progresje rozwinięcia w tej części utworu. Widać tu było chyba najbardziej dramatyczne, teatralne momenty, nie tylko w sonacie, która moim zdaniem najbardziej wybiega w przyszłość ze wszystkich dzieł Chopina. Mniej przekonujące były późniejsze przyspieszenia tempa; tak niewielu muzyków zdaje sobie sprawę, że aby zbudować napięcie lub poczucie zagrożenia, bardziej skuteczne jest wstrzymanie tempa, a  nie jego przyspieszenie. Nie mam tu na myśli tylko młodych muzyków. W ostatnich latach wykonawcy tego utworu stają przed dylematem dotyczącym powtórzenia czterech pierwszych taktów, oznaczonych Grave, otwierających Sonatę. Opinie są podzielone, nawet wśród znanych interpretatorów; niektórzy są za, inni ostro się sprzeciwiają. Najwyraźniej Nehring nie opowiedział się za żadną z nich i tym razem postanowił w ogóle nie powtarzać ekspozycji.

Scherzo zostało wykonane bezbłędnie, w sposób godny podziwu, bez większego wysiłku, choć w części środkowej, tak jak w kantylenie części pierwszej, brakowało trochę większej śpiewności. Jestem pewien, że z czasem Szymon Nehring jej nabierze.

Z Marszu żałobnego bił spokój i szlachetność, pianista ładnie prowadził melodię w części środkowej i stworzył wspaniały nastrój. Trudno było sobie wyobrazić lepszą kontrolę w Finale Presto, najbardziej enigmatycznych, wizjonerskich i fascynujących czterech stronach pianissimo, granych w podwójnych oktawach, w całej twórczości Chopina. Było to jedno z trzech wykonań Sonaty b-moll Chopina, które przyszło mi usłyszeć podczas trzech kolejnych wieczorów w Carnegie Hall. Moimi wnioskami podzielę się w kolejnej recenzji.

Na bis, Nehring przykuł uwagę dwoma wymagającymi Etudes-Tableaux z op. 39 Siergieja Rachmaninowa (nr 3 fis-moll, nr 9 D-dur). I tym razem mieliśmy do czynienia z naturalną wirtuozerią i polotem.

Laureatami Międzynarodowego Mistrzowskiego Konkursu Pianistycznego im. Artura Rubinsteina są tacy pianiści jak Emanuel Ax, Gerhard Oppitz, Jeffrey Kahane, Igor Levit, Roman Rabinovich i Daniil Trifonov, który zaledwie dwa dni później wystąpił w Carnegie Hall w ramach cyklu siedmiu koncertów pod nazwą „Pespektywy”. Wszyscy zwycięzcy Konkursu im. Rubinsteina byli znakomitymi pianistami, stając się później czołowymi muzykami. Żywię głęboką nadzieję, że Szymon Nehring wkrótce dołączy do tego znakomitego panteonu. Sądząc z jego recitalu mamy wszelkie prawo wierzyć, że wkrótce ta nadzieja się spełni.

Roman Markowicz

powrót do recenzji

Obiecujący debiut zwycięzcy Konkursu Rubinsteina

Nowy Jork

Weill Hall

26 października 2017

Ludwig van Beethoven: Sonata fortepianowa nr 23 f-moll op. 57 “Appassionata”

Karol Szymanowski: Mazurek op. 50 nr 3, Mazurek op. 50 nr 4, Wariacje b-moll op. 3

Fryderyk Chopin: II Sonata fortepianowa b-moll op. 35

Szymon Nehring (fortepian)

 

Młody polski pianista Szymon Nehring w maju tego roku wygrał prestiżowy Konkurs Pianistyczny im. Artura Rubinsteina w Tel Awiwie, otrzymując I Nagrodę i Złoty Medal. Jego nowojorski debiut w Carnegie Hall (Weill Recital Hall) został sfinansowany przez American Friends of the Arthur Rubinstein International Music Society. Możliwe, że dość niezwykła formuła recitalu, polegająca na ponadgodzinnym występie bez przerwy, była pomysłem sponsora. Niezależnie od krótkości recitalu, Nehring zaprezentował wymagający program obejmujący dwa filary repertuaru pianistycznego (sonaty Beethovena i Chopina) oraz rzadko wykonywane, przynajmniej na amerykańskich estradach, utwory Karola Szymanowskiego, którego propagatorem był kiedyś patron konkursu w Tel Awiwie.

W lecie tego roku miałem szczęście słuchać Nehringa w jego ojczystej Polsce, gdzie w ciągu kilku lat stał się ulubieńcem nie tylko polskiej publiczności i organizatorów koncertów, ale także firm płytowych. Właśnie tutaj, obok recitali z podobnym repertuarem, wykonywanym na tradycyjnym fortepianie koncertowym i na instrumencie z epoki, pianista grał także obydwa koncerty fortepianowe Chopina na fortepianie Erarda z 1849 roku: byłem pod wrażeniem tego jak łatwo poruszał się po tym trudnym dla wykonawcy zabytkowym instrumencie.

Dla osób, które nigdy go nie słyszały ani nie widziały, Nehring jest osobą bardzo skromną i w taki sam sposób również gra. Jego wysoka postura i gęste włosy przypominają mi trochę młodego Van Cliburna, a łatwość, z jaką gra na fortepianie tylko utwierdza mnie w tym przekonaniu. To szczególny rodzaj wykonawstwa, w którym wszelkie trudności pianistyczne wydają się nie istnieć, a jakiekolwiek problemy rozwiązywane są rzeczowo i wydawałoby się bez wysiłku. Ogólnie rzecz biorąc, panowanie Nehringa nad techniką jest zadziwiające, co można było stwierdzić prawie od pierwszych nut jego recitalu.

Rozpoczął swój program od jednego z najbardziej znanych dzieł Beethovena, Appassionaty,  i byłem mile zaskoczony tym, że nie podążył ścieżką podejmowaną przez tak wielu młodych – i nie tak młodych – pianistów. Jak już wspomniałem w jednej z wcześniejszych recenzji, zbyt wielu pianistów ignoruje to, że kompozytor podaje tylko jedno tempo na część utworu. Zawsze się cieszę, gdy słyszę muzyków próbujących pokazać przesłanie utworu w tych właśnie ramach, bez chwiejności rytmu czy tempa, bez przyspieszania przy forte i bez zwalniania przy małej dynamice lub, co gorsza, gdy kompozytor zwiększa długość nut. Nehring zręcznie uniknął tych nieprzyjemnych pułapek, nadając muzyce tak potrzebny element szlachetności i wzniosłości. Choć dla słuchaczy przyzwyczajonych do nadmiaru agogiki w tym utworze, wersja którą usłyszeliśmy mogła wydawać się za mało ekscytująca, wcale mi to nie przeszkadzało. Jego interpretacja była bardzo przemyślana i wyważona, z dbałością o detale i użycie pedału. Równie duże wrażenie zrobiło na mnie ujmujące wykonanie części drugiej, Andante con moto, charakteryzujące się intensywnym narastaniem wariacji. W ostatniej wariacji szybkie nuty przynajmniej jeden raz zostały zagrane jako melodia, nie tylko jako figuracje. W finale szybkie szesnastki były dobrze kontrolowane i dzięki tej roztropnej kontroli, gdy nadeszło końcowe Presto, można było jeszcze zwiększyć tempo. Choć w wielu miejscach utworu fortepian może brzmieć szorstko z powodu kontrastów dynamicznych, Nehringowi udało się wydobyć całkiem mocny dźwięk bez szorstkości, prawie bez forsowania dźwięku. Można dodać, że niestety fortepianowi w sali brakowało kuszącej barwy, która pomogłaby artyście.

Kolejnym punktem programu był wybór kompozycji Karola Szymanowskiego; myślę, że był to bardzo stosowny gest naszego młodego pianisty, by włączyć te utwory do recitalu, ponieważ obydwa zostały dedykowane Arturowi Rubinsteinowi, który w swoim czasie propagował muzykę Szymanowskiego bardziej niż ktokolwiek inny.

Szymon Nehring zaprezentował dwa mazurki i wirtuozowskie, romantyczne Wariacje b-moll. W mazurkach, subtelny i wrażliwy Nehring uchwycił szczególny klimat muzyki inspirowanej folklorem górali i pięknem Tatr. Szczególnie zapadł w pamięć początek pierwszego mazurka, w którym usłyszeliśmy echo dalekich hal. Wariacje to wczesny i pianistycznie wymagający utwór napisany przez będącego wtedy jeszcze studentem kompozytora. Mamy tutaj nie tylko pełnię wirtuozerii, ale także mieszankę dominujących stylów. Jest tutaj trochę wiedeńskiej elegancji, gęstości typowej dla Regera, harmonii Skriabina, i brahmsowskiej złożoności zbliżonej do Fugi z Wariacji Haendla, które rzadko kojarzymy z późniejszymi kompozycjami Karola Szymanowskiego. Interpretacja Nehringa była pełna niuansów, dobrze kontrolowana, przemyślana i pianistycznie olśniewająca. O dziwo utwór ten nie ma tego rodzaju blasku, który sprzyja „popisywaniu się”. W zamian za to pozwala pianiście rozprawić się z wszystkimi muzycznymi trudnościami bez widocznego wysiłku. Wykonanie to czyni z Nehringa potencjalnie znakomitego interpretatora dużych zbiorów wariacji Brahmsa lub Regera.

Następnie usłyszeliśmy Sonatę b-moll Chopina, znaną jako Marsz żałobny. Przynajmniej w Polsce, Szymon Nehring zdobył rozgłos na Międzynarodowym Konkursie Chopinowskim w 2015 roku, jako jedyny polski pianista, który dotarł do finałów. Logiczne było zatem włączenie Chopina do recitalu. Ponieważ już po raz trzeci usłyszałem jego interpretację – wcześniejsze dwa razy na festiwalach muzycznych w Polsce zeszłego lata – mniej więcej wiedziałem, czego mogę się spodziewać. My recenzenci, albo co gorsza krytycy, czasami mamy swoje ulubione zastrzeżenia dotyczące wykonań niektórych utworów. W sonacie tej, niezależnie od ilości zmian nastroju, zawsze oczekuję tego samego rodzaju jedności muzycznego rytmu, która zrobiła na mnie takie wrażenie w Appassionacie Nehringa. Najwyraźniej pianista nasz postrzega ten utwór poprzez pryzmat dramatycznych zmian tempa, szczególnie w dwóch pierwszych częściach. Oczywiście sprawą otwartą pozostaje to, czy chopinowskie oznaczenie “sostenuto” (powściągliwie) przed drugim tematem pierwszej części – które nie oznacza nowego tempa! – oraz wolniejsze nuty oznaczają dramatyczną zmianę tempa czy drobną korektę rytmu. Tutaj dobrze oddane zostały retoryczne pauzy, które oddzielają motywiczne progresje rozwinięcia w tej części utworu. Widać tu było chyba najbardziej dramatyczne, teatralne momenty, nie tylko w sonacie, która moim zdaniem najbardziej wybiega w przyszłość ze wszystkich dzieł Chopina. Mniej przekonujące były późniejsze przyspieszenia tempa; tak niewielu muzyków zdaje sobie sprawę, że aby zbudować napięcie lub poczucie zagrożenia, bardziej skuteczne jest wstrzymanie tempa, a  nie jego przyspieszenie. Nie mam tu na myśli tylko młodych muzyków. W ostatnich latach wykonawcy tego utworu stają przed dylematem dotyczącym powtórzenia czterech pierwszych taktów, oznaczonych Grave, otwierających Sonatę. Opinie są podzielone, nawet wśród znanych interpretatorów; niektórzy są za, inni ostro się sprzeciwiają. Najwyraźniej Nehring nie opowiedział się za żadną z nich i tym razem postanowił w ogóle nie powtarzać ekspozycji.

Scherzo zostało wykonane bezbłędnie, w sposób godny podziwu, bez większego wysiłku, choć w części środkowej, tak jak w kantylenie części pierwszej, brakowało trochę większej śpiewności. Jestem pewien, że z czasem Szymon Nehring jej nabierze.

Z Marszu żałobnego bił spokój i szlachetność, pianista ładnie prowadził melodię w części środkowej i stworzył wspaniały nastrój. Trudno było sobie wyobrazić lepszą kontrolę w Finale Presto, najbardziej enigmatycznych, wizjonerskich i fascynujących czterech stronach pianissimo, granych w podwójnych oktawach, w całej twórczości Chopina. Było to jedno z trzech wykonań Sonaty b-moll Chopina, które przyszło mi usłyszeć podczas trzech kolejnych wieczorów w Carnegie Hall. Moimi wnioskami podzielę się w kolejnej recenzji.

Na bis, Nehring przykuł uwagę dwoma wymagającymi Etudes-Tableaux z op. 39 Siergieja Rachmaninowa (nr 3 fis-moll, nr 9 D-dur). I tym razem mieliśmy do czynienia z naturalną wirtuozerią i polotem.

Laureatami Międzynarodowego Mistrzowskiego Konkursu Pianistycznego im. Artura Rubinsteina są tacy pianiści jak Emanuel Ax, Gerhard Oppitz, Jeffrey Kahane, Igor Levit, Roman Rabinovich i Daniil Trifonov, który zaledwie dwa dni później wystąpił w Carnegie Hall w ramach cyklu siedmiu koncertów pod nazwą „Pespektywy”. Wszyscy zwycięzcy Konkursu im. Rubinsteina byli znakomitymi pianistami, stając się później czołowymi muzykami. Żywię głęboką nadzieję, że Szymon Nehring wkrótce dołączy do tego znakomitego panteonu. Sądząc z jego recitalu mamy wszelkie prawo wierzyć, że wkrótce ta nadzieja się spełni.

Roman Markowicz

powrót do recenzji

Obiecujący debiut zwycięzcy Konkursu Rubinsteina

Nowy Jork

Weill Hall

26 października 2017

Ludwig van Beethoven: Sonata fortepianowa nr 23 f-moll op. 57 “Appassionata”

Karol Szymanowski: Mazurek op. 50 nr 3, Mazurek op. 50 nr 4, Wariacje b-moll op. 3

Fryderyk Chopin: II Sonata fortepianowa b-moll op. 35

Szymon Nehring (fortepian)

 

Młody polski pianista Szymon Nehring w maju tego roku wygrał prestiżowy Konkurs Pianistyczny im. Artura Rubinsteina w Tel Awiwie, otrzymując I Nagrodę i Złoty Medal. Jego nowojorski debiut w Carnegie Hall (Weill Recital Hall) został sfinansowany przez American Friends of the Arthur Rubinstein International Music Society. Możliwe, że dość niezwykła formuła recitalu, polegająca na ponadgodzinnym występie bez przerwy, była pomysłem sponsora. Niezależnie od krótkości recitalu, Nehring zaprezentował wymagający program obejmujący dwa filary repertuaru pianistycznego (sonaty Beethovena i Chopina) oraz rzadko wykonywane, przynajmniej na amerykańskich estradach, utwory Karola Szymanowskiego, którego propagatorem był kiedyś patron konkursu w Tel Awiwie.

W lecie tego roku miałem szczęście słuchać Nehringa w jego ojczystej Polsce, gdzie w ciągu kilku lat stał się ulubieńcem nie tylko polskiej publiczności i organizatorów koncertów, ale także firm płytowych. Właśnie tutaj, obok recitali z podobnym repertuarem, wykonywanym na tradycyjnym fortepianie koncertowym i na instrumencie z epoki, pianista grał także obydwa koncerty fortepianowe Chopina na fortepianie Erarda z 1849 roku: byłem pod wrażeniem tego jak łatwo poruszał się po tym trudnym dla wykonawcy zabytkowym instrumencie.

Dla osób, które nigdy go nie słyszały ani nie widziały, Nehring jest osobą bardzo skromną i w taki sam sposób również gra. Jego wysoka postura i gęste włosy przypominają mi trochę młodego Van Cliburna, a łatwość, z jaką gra na fortepianie tylko utwierdza mnie w tym przekonaniu. To szczególny rodzaj wykonawstwa, w którym wszelkie trudności pianistyczne wydają się nie istnieć, a jakiekolwiek problemy rozwiązywane są rzeczowo i wydawałoby się bez wysiłku. Ogólnie rzecz biorąc, panowanie Nehringa nad techniką jest zadziwiające, co można było stwierdzić prawie od pierwszych nut jego recitalu.

Rozpoczął swój program od jednego z najbardziej znanych dzieł Beethovena, Appassionaty,  i byłem mile zaskoczony tym, że nie podążył ścieżką podejmowaną przez tak wielu młodych – i nie tak młodych – pianistów. Jak już wspomniałem w jednej z wcześniejszych recenzji, zbyt wielu pianistów ignoruje to, że kompozytor podaje tylko jedno tempo na część utworu. Zawsze się cieszę, gdy słyszę muzyków próbujących pokazać przesłanie utworu w tych właśnie ramach, bez chwiejności rytmu czy tempa, bez przyspieszania przy forte i bez zwalniania przy małej dynamice lub, co gorsza, gdy kompozytor zwiększa długość nut. Nehring zręcznie uniknął tych nieprzyjemnych pułapek, nadając muzyce tak potrzebny element szlachetności i wzniosłości. Choć dla słuchaczy przyzwyczajonych do nadmiaru agogiki w tym utworze, wersja którą usłyszeliśmy mogła wydawać się za mało ekscytująca, wcale mi to nie przeszkadzało. Jego interpretacja była bardzo przemyślana i wyważona, z dbałością o detale i użycie pedału. Równie duże wrażenie zrobiło na mnie ujmujące wykonanie części drugiej, Andante con moto, charakteryzujące się intensywnym narastaniem wariacji. W ostatniej wariacji szybkie nuty przynajmniej jeden raz zostały zagrane jako melodia, nie tylko jako figuracje. W finale szybkie szesnastki były dobrze kontrolowane i dzięki tej roztropnej kontroli, gdy nadeszło końcowe Presto, można było jeszcze zwiększyć tempo. Choć w wielu miejscach utworu fortepian może brzmieć szorstko z powodu kontrastów dynamicznych, Nehringowi udało się wydobyć całkiem mocny dźwięk bez szorstkości, prawie bez forsowania dźwięku. Można dodać, że niestety fortepianowi w sali brakowało kuszącej barwy, która pomogłaby artyście.

Kolejnym punktem programu był wybór kompozycji Karola Szymanowskiego; myślę, że był to bardzo stosowny gest naszego młodego pianisty, by włączyć te utwory do recitalu, ponieważ obydwa zostały dedykowane Arturowi Rubinsteinowi, który w swoim czasie propagował muzykę Szymanowskiego bardziej niż ktokolwiek inny.

Szymon Nehring zaprezentował dwa mazurki i wirtuozowskie, romantyczne Wariacje b-moll. W mazurkach, subtelny i wrażliwy Nehring uchwycił szczególny klimat muzyki inspirowanej folklorem górali i pięknem Tatr. Szczególnie zapadł w pamięć początek pierwszego mazurka, w którym usłyszeliśmy echo dalekich hal. Wariacje to wczesny i pianistycznie wymagający utwór napisany przez będącego wtedy jeszcze studentem kompozytora. Mamy tutaj nie tylko pełnię wirtuozerii, ale także mieszankę dominujących stylów. Jest tutaj trochę wiedeńskiej elegancji, gęstości typowej dla Regera, harmonii Skriabina, i brahmsowskiej złożoności zbliżonej do Fugi z Wariacji Haendla, które rzadko kojarzymy z późniejszymi kompozycjami Karola Szymanowskiego. Interpretacja Nehringa była pełna niuansów, dobrze kontrolowana, przemyślana i pianistycznie olśniewająca. O dziwo utwór ten nie ma tego rodzaju blasku, który sprzyja „popisywaniu się”. W zamian za to pozwala pianiście rozprawić się z wszystkimi muzycznymi trudnościami bez widocznego wysiłku. Wykonanie to czyni z Nehringa potencjalnie znakomitego interpretatora dużych zbiorów wariacji Brahmsa lub Regera.

Następnie usłyszeliśmy Sonatę b-moll Chopina, znaną jako Marsz żałobny. Przynajmniej w Polsce, Szymon Nehring zdobył rozgłos na Międzynarodowym Konkursie Chopinowskim w 2015 roku, jako jedyny polski pianista, który dotarł do finałów. Logiczne było zatem włączenie Chopina do recitalu. Ponieważ już po raz trzeci usłyszałem jego interpretację – wcześniejsze dwa razy na festiwalach muzycznych w Polsce zeszłego lata – mniej więcej wiedziałem, czego mogę się spodziewać. My recenzenci, albo co gorsza krytycy, czasami mamy swoje ulubione zastrzeżenia dotyczące wykonań niektórych utworów. W sonacie tej, niezależnie od ilości zmian nastroju, zawsze oczekuję tego samego rodzaju jedności muzycznego rytmu, która zrobiła na mnie takie wrażenie w Appassionacie Nehringa. Najwyraźniej pianista nasz postrzega ten utwór poprzez pryzmat dramatycznych zmian tempa, szczególnie w dwóch pierwszych częściach. Oczywiście sprawą otwartą pozostaje to, czy chopinowskie oznaczenie “sostenuto” (powściągliwie) przed drugim tematem pierwszej części – które nie oznacza nowego tempa! – oraz wolniejsze nuty oznaczają dramatyczną zmianę tempa czy drobną korektę rytmu. Tutaj dobrze oddane zostały retoryczne pauzy, które oddzielają motywiczne progresje rozwinięcia w tej części utworu. Widać tu było chyba najbardziej dramatyczne, teatralne momenty, nie tylko w sonacie, która moim zdaniem najbardziej wybiega w przyszłość ze wszystkich dzieł Chopina. Mniej przekonujące były późniejsze przyspieszenia tempa; tak niewielu muzyków zdaje sobie sprawę, że aby zbudować napięcie lub poczucie zagrożenia, bardziej skuteczne jest wstrzymanie tempa, a  nie jego przyspieszenie. Nie mam tu na myśli tylko młodych muzyków. W ostatnich latach wykonawcy tego utworu stają przed dylematem dotyczącym powtórzenia czterech pierwszych taktów, oznaczonych Grave, otwierających Sonatę. Opinie są podzielone, nawet wśród znanych interpretatorów; niektórzy są za, inni ostro się sprzeciwiają. Najwyraźniej Nehring nie opowiedział się za żadną z nich i tym razem postanowił w ogóle nie powtarzać ekspozycji.

Scherzo zostało wykonane bezbłędnie, w sposób godny podziwu, bez większego wysiłku, choć w części środkowej, tak jak w kantylenie części pierwszej, brakowało trochę większej śpiewności. Jestem pewien, że z czasem Szymon Nehring jej nabierze.

Z Marszu żałobnego bił spokój i szlachetność, pianista ładnie prowadził melodię w części środkowej i stworzył wspaniały nastrój. Trudno było sobie wyobrazić lepszą kontrolę w Finale Presto, najbardziej enigmatycznych, wizjonerskich i fascynujących czterech stronach pianissimo, granych w podwójnych oktawach, w całej twórczości Chopina. Było to jedno z trzech wykonań Sonaty b-moll Chopina, które przyszło mi usłyszeć podczas trzech kolejnych wieczorów w Carnegie Hall. Moimi wnioskami podzielę się w kolejnej recenzji.

Na bis, Nehring przykuł uwagę dwoma wymagającymi Etudes-Tableaux z op. 39 Siergieja Rachmaninowa (nr 3 fis-moll, nr 9 D-dur). I tym razem mieliśmy do czynienia z naturalną wirtuozerią i polotem.

Laureatami Międzynarodowego Mistrzowskiego Konkursu Pianistycznego im. Artura Rubinsteina są tacy pianiści jak Emanuel Ax, Gerhard Oppitz, Jeffrey Kahane, Igor Levit, Roman Rabinovich i Daniil Trifonov, który zaledwie dwa dni później wystąpił w Carnegie Hall w ramach cyklu siedmiu koncertów pod nazwą „Pespektywy”. Wszyscy zwycięzcy Konkursu im. Rubinsteina byli znakomitymi pianistami, stając się później czołowymi muzykami. Żywię głęboką nadzieję, że Szymon Nehring wkrótce dołączy do tego znakomitego panteonu. Sądząc z jego recitalu mamy wszelkie prawo wierzyć, że wkrótce ta nadzieja się spełni.

Roman Markowicz

powrót do recenzji

Obiecujący debiut zwycięzcy Konkursu Rubinsteina

Nowy Jork

Weill Hall

26 października 2017

Ludwig van Beethoven: Sonata fortepianowa nr 23 f-moll op. 57 “Appassionata”

Karol Szymanowski: Mazurek op. 50 nr 3, Mazurek op. 50 nr 4, Wariacje b-moll op. 3

Fryderyk Chopin: II Sonata fortepianowa b-moll op. 35

Szymon Nehring (fortepian)

 

Młody polski pianista Szymon Nehring w maju tego roku wygrał prestiżowy Konkurs Pianistyczny im. Artura Rubinsteina w Tel Awiwie, otrzymując I Nagrodę i Złoty Medal. Jego nowojorski debiut w Carnegie Hall (Weill Recital Hall) został sfinansowany przez American Friends of the Arthur Rubinstein International Music Society. Możliwe, że dość niezwykła formuła recitalu, polegająca na ponadgodzinnym występie bez przerwy, była pomysłem sponsora. Niezależnie od krótkości recitalu, Nehring zaprezentował wymagający program obejmujący dwa filary repertuaru pianistycznego (sonaty Beethovena i Chopina) oraz rzadko wykonywane, przynajmniej na amerykańskich estradach, utwory Karola Szymanowskiego, którego propagatorem był kiedyś patron konkursu w Tel Awiwie.

W lecie tego roku miałem szczęście słuchać Nehringa w jego ojczystej Polsce, gdzie w ciągu kilku lat stał się ulubieńcem nie tylko polskiej publiczności i organizatorów koncertów, ale także firm płytowych. Właśnie tutaj, obok recitali z podobnym repertuarem, wykonywanym na tradycyjnym fortepianie koncertowym i na instrumencie z epoki, pianista grał także obydwa koncerty fortepianowe Chopina na fortepianie Erarda z 1849 roku: byłem pod wrażeniem tego jak łatwo poruszał się po tym trudnym dla wykonawcy zabytkowym instrumencie.

Dla osób, które nigdy go nie słyszały ani nie widziały, Nehring jest osobą bardzo skromną i w taki sam sposób również gra. Jego wysoka postura i gęste włosy przypominają mi trochę młodego Van Cliburna, a łatwość, z jaką gra na fortepianie tylko utwierdza mnie w tym przekonaniu. To szczególny rodzaj wykonawstwa, w którym wszelkie trudności pianistyczne wydają się nie istnieć, a jakiekolwiek problemy rozwiązywane są rzeczowo i wydawałoby się bez wysiłku. Ogólnie rzecz biorąc, panowanie Nehringa nad techniką jest zadziwiające, co można było stwierdzić prawie od pierwszych nut jego recitalu.

Rozpoczął swój program od jednego z najbardziej znanych dzieł Beethovena, Appassionaty,  i byłem mile zaskoczony tym, że nie podążył ścieżką podejmowaną przez tak wielu młodych – i nie tak młodych – pianistów. Jak już wspomniałem w jednej z wcześniejszych recenzji, zbyt wielu pianistów ignoruje to, że kompozytor podaje tylko jedno tempo na część utworu. Zawsze się cieszę, gdy słyszę muzyków próbujących pokazać przesłanie utworu w tych właśnie ramach, bez chwiejności rytmu czy tempa, bez przyspieszania przy forte i bez zwalniania przy małej dynamice lub, co gorsza, gdy kompozytor zwiększa długość nut. Nehring zręcznie uniknął tych nieprzyjemnych pułapek, nadając muzyce tak potrzebny element szlachetności i wzniosłości. Choć dla słuchaczy przyzwyczajonych do nadmiaru agogiki w tym utworze, wersja którą usłyszeliśmy mogła wydawać się za mało ekscytująca, wcale mi to nie przeszkadzało. Jego interpretacja była bardzo przemyślana i wyważona, z dbałością o detale i użycie pedału. Równie duże wrażenie zrobiło na mnie ujmujące wykonanie części drugiej, Andante con moto, charakteryzujące się intensywnym narastaniem wariacji. W ostatniej wariacji szybkie nuty przynajmniej jeden raz zostały zagrane jako melodia, nie tylko jako figuracje. W finale szybkie szesnastki były dobrze kontrolowane i dzięki tej roztropnej kontroli, gdy nadeszło końcowe Presto, można było jeszcze zwiększyć tempo. Choć w wielu miejscach utworu fortepian może brzmieć szorstko z powodu kontrastów dynamicznych, Nehringowi udało się wydobyć całkiem mocny dźwięk bez szorstkości, prawie bez forsowania dźwięku. Można dodać, że niestety fortepianowi w sali brakowało kuszącej barwy, która pomogłaby artyście.

Kolejnym punktem programu był wybór kompozycji Karola Szymanowskiego; myślę, że był to bardzo stosowny gest naszego młodego pianisty, by włączyć te utwory do recitalu, ponieważ obydwa zostały dedykowane Arturowi Rubinsteinowi, który w swoim czasie propagował muzykę Szymanowskiego bardziej niż ktokolwiek inny.

Szymon Nehring zaprezentował dwa mazurki i wirtuozowskie, romantyczne Wariacje b-moll. W mazurkach, subtelny i wrażliwy Nehring uchwycił szczególny klimat muzyki inspirowanej folklorem górali i pięknem Tatr. Szczególnie zapadł w pamięć początek pierwszego mazurka, w którym usłyszeliśmy echo dalekich hal. Wariacje to wczesny i pianistycznie wymagający utwór napisany przez będącego wtedy jeszcze studentem kompozytora. Mamy tutaj nie tylko pełnię wirtuozerii, ale także mieszankę dominujących stylów. Jest tutaj trochę wiedeńskiej elegancji, gęstości typowej dla Regera, harmonii Skriabina, i brahmsowskiej złożoności zbliżonej do Fugi z Wariacji Haendla, które rzadko kojarzymy z późniejszymi kompozycjami Karola Szymanowskiego. Interpretacja Nehringa była pełna niuansów, dobrze kontrolowana, przemyślana i pianistycznie olśniewająca. O dziwo utwór ten nie ma tego rodzaju blasku, który sprzyja „popisywaniu się”. W zamian za to pozwala pianiście rozprawić się z wszystkimi muzycznymi trudnościami bez widocznego wysiłku. Wykonanie to czyni z Nehringa potencjalnie znakomitego interpretatora dużych zbiorów wariacji Brahmsa lub Regera.

Następnie usłyszeliśmy Sonatę b-moll Chopina, znaną jako Marsz żałobny. Przynajmniej w Polsce, Szymon Nehring zdobył rozgłos na Międzynarodowym Konkursie Chopinowskim w 2015 roku, jako jedyny polski pianista, który dotarł do finałów. Logiczne było zatem włączenie Chopina do recitalu. Ponieważ już po raz trzeci usłyszałem jego interpretację – wcześniejsze dwa razy na festiwalach muzycznych w Polsce zeszłego lata – mniej więcej wiedziałem, czego mogę się spodziewać. My recenzenci, albo co gorsza krytycy, czasami mamy swoje ulubione zastrzeżenia dotyczące wykonań niektórych utworów. W sonacie tej, niezależnie od ilości zmian nastroju, zawsze oczekuję tego samego rodzaju jedności muzycznego rytmu, która zrobiła na mnie takie wrażenie w Appassionacie Nehringa. Najwyraźniej pianista nasz postrzega ten utwór poprzez pryzmat dramatycznych zmian tempa, szczególnie w dwóch pierwszych częściach. Oczywiście sprawą otwartą pozostaje to, czy chopinowskie oznaczenie “sostenuto” (powściągliwie) przed drugim tematem pierwszej części – które nie oznacza nowego tempa! – oraz wolniejsze nuty oznaczają dramatyczną zmianę tempa czy drobną korektę rytmu. Tutaj dobrze oddane zostały retoryczne pauzy, które oddzielają motywiczne progresje rozwinięcia w tej części utworu. Widać tu było chyba najbardziej dramatyczne, teatralne momenty, nie tylko w sonacie, która moim zdaniem najbardziej wybiega w przyszłość ze wszystkich dzieł Chopina. Mniej przekonujące były późniejsze przyspieszenia tempa; tak niewielu muzyków zdaje sobie sprawę, że aby zbudować napięcie lub poczucie zagrożenia, bardziej skuteczne jest wstrzymanie tempa, a  nie jego przyspieszenie. Nie mam tu na myśli tylko młodych muzyków. W ostatnich latach wykonawcy tego utworu stają przed dylematem dotyczącym powtórzenia czterech pierwszych taktów, oznaczonych Grave, otwierających Sonatę. Opinie są podzielone, nawet wśród znanych interpretatorów; niektórzy są za, inni ostro się sprzeciwiają. Najwyraźniej Nehring nie opowiedział się za żadną z nich i tym razem postanowił w ogóle nie powtarzać ekspozycji.

Scherzo zostało wykonane bezbłędnie, w sposób godny podziwu, bez większego wysiłku, choć w części środkowej, tak jak w kantylenie części pierwszej, brakowało trochę większej śpiewności. Jestem pewien, że z czasem Szymon Nehring jej nabierze.

Z Marszu żałobnego bił spokój i szlachetność, pianista ładnie prowadził melodię w części środkowej i stworzył wspaniały nastrój. Trudno było sobie wyobrazić lepszą kontrolę w Finale Presto, najbardziej enigmatycznych, wizjonerskich i fascynujących czterech stronach pianissimo, granych w podwójnych oktawach, w całej twórczości Chopina. Było to jedno z trzech wykonań Sonaty b-moll Chopina, które przyszło mi usłyszeć podczas trzech kolejnych wieczorów w Carnegie Hall. Moimi wnioskami podzielę się w kolejnej recenzji.

Na bis, Nehring przykuł uwagę dwoma wymagającymi Etudes-Tableaux z op. 39 Siergieja Rachmaninowa (nr 3 fis-moll, nr 9 D-dur). I tym razem mieliśmy do czynienia z naturalną wirtuozerią i polotem.

Laureatami Międzynarodowego Mistrzowskiego Konkursu Pianistycznego im. Artura Rubinsteina są tacy pianiści jak Emanuel Ax, Gerhard Oppitz, Jeffrey Kahane, Igor Levit, Roman Rabinovich i Daniil Trifonov, który zaledwie dwa dni później wystąpił w Carnegie Hall w ramach cyklu siedmiu koncertów pod nazwą „Pespektywy”. Wszyscy zwycięzcy Konkursu im. Rubinsteina byli znakomitymi pianistami, stając się później czołowymi muzykami. Żywię głęboką nadzieję, że Szymon Nehring wkrótce dołączy do tego znakomitego panteonu. Sądząc z jego recitalu mamy wszelkie prawo wierzyć, że wkrótce ta nadzieja się spełni.

Roman Markowicz

powrót do recenzji

Obiecujący debiut zwycięzcy Konkursu Rubinsteina

Nowy Jork

Weill Hall

26 października 2017

Ludwig van Beethoven: Sonata fortepianowa nr 23 f-moll op. 57 “Appassionata”

Karol Szymanowski: Mazurek op. 50 nr 3, Mazurek op. 50 nr 4, Wariacje b-moll op. 3

Fryderyk Chopin: II Sonata fortepianowa b-moll op. 35

Szymon Nehring (fortepian)

 

Młody polski pianista Szymon Nehring w maju tego roku wygrał prestiżowy Konkurs Pianistyczny im. Artura Rubinsteina w Tel Awiwie, otrzymując I Nagrodę i Złoty Medal. Jego nowojorski debiut w Carnegie Hall (Weill Recital Hall) został sfinansowany przez American Friends of the Arthur Rubinstein International Music Society. Możliwe, że dość niezwykła formuła recitalu, polegająca na ponadgodzinnym występie bez przerwy, była pomysłem sponsora. Niezależnie od krótkości recitalu, Nehring zaprezentował wymagający program obejmujący dwa filary repertuaru pianistycznego (sonaty Beethovena i Chopina) oraz rzadko wykonywane, przynajmniej na amerykańskich estradach, utwory Karola Szymanowskiego, którego propagatorem był kiedyś patron konkursu w Tel Awiwie.

W lecie tego roku miałem szczęście słuchać Nehringa w jego ojczystej Polsce, gdzie w ciągu kilku lat stał się ulubieńcem nie tylko polskiej publiczności i organizatorów koncertów, ale także firm płytowych. Właśnie tutaj, obok recitali z podobnym repertuarem, wykonywanym na tradycyjnym fortepianie koncertowym i na instrumencie z epoki, pianista grał także obydwa koncerty fortepianowe Chopina na fortepianie Erarda z 1849 roku: byłem pod wrażeniem tego jak łatwo poruszał się po tym trudnym dla wykonawcy zabytkowym instrumencie.

Dla osób, które nigdy go nie słyszały ani nie widziały, Nehring jest osobą bardzo skromną i w taki sam sposób również gra. Jego wysoka postura i gęste włosy przypominają mi trochę młodego Van Cliburna, a łatwość, z jaką gra na fortepianie tylko utwierdza mnie w tym przekonaniu. To szczególny rodzaj wykonawstwa, w którym wszelkie trudności pianistyczne wydają się nie istnieć, a jakiekolwiek problemy rozwiązywane są rzeczowo i wydawałoby się bez wysiłku. Ogólnie rzecz biorąc, panowanie Nehringa nad techniką jest zadziwiające, co można było stwierdzić prawie od pierwszych nut jego recitalu.

Rozpoczął swój program od jednego z najbardziej znanych dzieł Beethovena, Appassionaty,  i byłem mile zaskoczony tym, że nie podążył ścieżką podejmowaną przez tak wielu młodych – i nie tak młodych – pianistów. Jak już wspomniałem w jednej z wcześniejszych recenzji, zbyt wielu pianistów ignoruje to, że kompozytor podaje tylko jedno tempo na część utworu. Zawsze się cieszę, gdy słyszę muzyków próbujących pokazać przesłanie utworu w tych właśnie ramach, bez chwiejności rytmu czy tempa, bez przyspieszania przy forte i bez zwalniania przy małej dynamice lub, co gorsza, gdy kompozytor zwiększa długość nut. Nehring zręcznie uniknął tych nieprzyjemnych pułapek, nadając muzyce tak potrzebny element szlachetności i wzniosłości. Choć dla słuchaczy przyzwyczajonych do nadmiaru agogiki w tym utworze, wersja którą usłyszeliśmy mogła wydawać się za mało ekscytująca, wcale mi to nie przeszkadzało. Jego interpretacja była bardzo przemyślana i wyważona, z dbałością o detale i użycie pedału. Równie duże wrażenie zrobiło na mnie ujmujące wykonanie części drugiej, Andante con moto, charakteryzujące się intensywnym narastaniem wariacji. W ostatniej wariacji szybkie nuty przynajmniej jeden raz zostały zagrane jako melodia, nie tylko jako figuracje. W finale szybkie szesnastki były dobrze kontrolowane i dzięki tej roztropnej kontroli, gdy nadeszło końcowe Presto, można było jeszcze zwiększyć tempo. Choć w wielu miejscach utworu fortepian może brzmieć szorstko z powodu kontrastów dynamicznych, Nehringowi udało się wydobyć całkiem mocny dźwięk bez szorstkości, prawie bez forsowania dźwięku. Można dodać, że niestety fortepianowi w sali brakowało kuszącej barwy, która pomogłaby artyście.

Kolejnym punktem programu był wybór kompozycji Karola Szymanowskiego; myślę, że był to bardzo stosowny gest naszego młodego pianisty, by włączyć te utwory do recitalu, ponieważ obydwa zostały dedykowane Arturowi Rubinsteinowi, który w swoim czasie propagował muzykę Szymanowskiego bardziej niż ktokolwiek inny.

Szymon Nehring zaprezentował dwa mazurki i wirtuozowskie, romantyczne Wariacje b-moll. W mazurkach, subtelny i wrażliwy Nehring uchwycił szczególny klimat muzyki inspirowanej folklorem górali i pięknem Tatr. Szczególnie zapadł w pamięć początek pierwszego mazurka, w którym usłyszeliśmy echo dalekich hal. Wariacje to wczesny i pianistycznie wymagający utwór napisany przez będącego wtedy jeszcze studentem kompozytora. Mamy tutaj nie tylko pełnię wirtuozerii, ale także mieszankę dominujących stylów. Jest tutaj trochę wiedeńskiej elegancji, gęstości typowej dla Regera, harmonii Skriabina, i brahmsowskiej złożoności zbliżonej do Fugi z Wariacji Haendla, które rzadko kojarzymy z późniejszymi kompozycjami Karola Szymanowskiego. Interpretacja Nehringa była pełna niuansów, dobrze kontrolowana, przemyślana i pianistycznie olśniewająca. O dziwo utwór ten nie ma tego rodzaju blasku, który sprzyja „popisywaniu się”. W zamian za to pozwala pianiście rozprawić się z wszystkimi muzycznymi trudnościami bez widocznego wysiłku. Wykonanie to czyni z Nehringa potencjalnie znakomitego interpretatora dużych zbiorów wariacji Brahmsa lub Regera.

Następnie usłyszeliśmy Sonatę b-moll Chopina, znaną jako Marsz żałobny. Przynajmniej w Polsce, Szymon Nehring zdobył rozgłos na Międzynarodowym Konkursie Chopinowskim w 2015 roku, jako jedyny polski pianista, który dotarł do finałów. Logiczne było zatem włączenie Chopina do recitalu. Ponieważ już po raz trzeci usłyszałem jego interpretację – wcześniejsze dwa razy na festiwalach muzycznych w Polsce zeszłego lata – mniej więcej wiedziałem, czego mogę się spodziewać. My recenzenci, albo co gorsza krytycy, czasami mamy swoje ulubione zastrzeżenia dotyczące wykonań niektórych utworów. W sonacie tej, niezależnie od ilości zmian nastroju, zawsze oczekuję tego samego rodzaju jedności muzycznego rytmu, która zrobiła na mnie takie wrażenie w Appassionacie Nehringa. Najwyraźniej pianista nasz postrzega ten utwór poprzez pryzmat dramatycznych zmian tempa, szczególnie w dwóch pierwszych częściach. Oczywiście sprawą otwartą pozostaje to, czy chopinowskie oznaczenie “sostenuto” (powściągliwie) przed drugim tematem pierwszej części – które nie oznacza nowego tempa! – oraz wolniejsze nuty oznaczają dramatyczną zmianę tempa czy drobną korektę rytmu. Tutaj dobrze oddane zostały retoryczne pauzy, które oddzielają motywiczne progresje rozwinięcia w tej części utworu. Widać tu było chyba najbardziej dramatyczne, teatralne momenty, nie tylko w sonacie, która moim zdaniem najbardziej wybiega w przyszłość ze wszystkich dzieł Chopina. Mniej przekonujące były późniejsze przyspieszenia tempa; tak niewielu muzyków zdaje sobie sprawę, że aby zbudować napięcie lub poczucie zagrożenia, bardziej skuteczne jest wstrzymanie tempa, a  nie jego przyspieszenie. Nie mam tu na myśli tylko młodych muzyków. W ostatnich latach wykonawcy tego utworu stają przed dylematem dotyczącym powtórzenia czterech pierwszych taktów, oznaczonych Grave, otwierających Sonatę. Opinie są podzielone, nawet wśród znanych interpretatorów; niektórzy są za, inni ostro się sprzeciwiają. Najwyraźniej Nehring nie opowiedział się za żadną z nich i tym razem postanowił w ogóle nie powtarzać ekspozycji.

Scherzo zostało wykonane bezbłędnie, w sposób godny podziwu, bez większego wysiłku, choć w części środkowej, tak jak w kantylenie części pierwszej, brakowało trochę większej śpiewności. Jestem pewien, że z czasem Szymon Nehring jej nabierze.

Z Marszu żałobnego bił spokój i szlachetność, pianista ładnie prowadził melodię w części środkowej i stworzył wspaniały nastrój. Trudno było sobie wyobrazić lepszą kontrolę w Finale Presto, najbardziej enigmatycznych, wizjonerskich i fascynujących czterech stronach pianissimo, granych w podwójnych oktawach, w całej twórczości Chopina. Było to jedno z trzech wykonań Sonaty b-moll Chopina, które przyszło mi usłyszeć podczas trzech kolejnych wieczorów w Carnegie Hall. Moimi wnioskami podzielę się w kolejnej recenzji.

Na bis, Nehring przykuł uwagę dwoma wymagającymi Etudes-Tableaux z op. 39 Siergieja Rachmaninowa (nr 3 fis-moll, nr 9 D-dur). I tym razem mieliśmy do czynienia z naturalną wirtuozerią i polotem.

Laureatami Międzynarodowego Mistrzowskiego Konkursu Pianistycznego im. Artura Rubinsteina są tacy pianiści jak Emanuel Ax, Gerhard Oppitz, Jeffrey Kahane, Igor Levit, Roman Rabinovich i Daniil Trifonov, który zaledwie dwa dni później wystąpił w Carnegie Hall w ramach cyklu siedmiu koncertów pod nazwą „Pespektywy”. Wszyscy zwycięzcy Konkursu im. Rubinsteina byli znakomitymi pianistami, stając się później czołowymi muzykami. Żywię głęboką nadzieję, że Szymon Nehring wkrótce dołączy do tego znakomitego panteonu. Sądząc z jego recitalu mamy wszelkie prawo wierzyć, że wkrótce ta nadzieja się spełni.

Roman Markowicz

powrót do recenzji

Obiecujący debiut zwycięzcy Konkursu Rubinsteina

Nowy Jork

Weill Hall

26 października 2017

Ludwig van Beethoven: Sonata fortepianowa nr 23 f-moll op. 57 “Appassionata”

Karol Szymanowski: Mazurek op. 50 nr 3, Mazurek op. 50 nr 4, Wariacje b-moll op. 3

Fryderyk Chopin: II Sonata fortepianowa b-moll op. 35

Szymon Nehring (fortepian)

 

Młody polski pianista Szymon Nehring w maju tego roku wygrał prestiżowy Konkurs Pianistyczny im. Artura Rubinsteina w Tel Awiwie, otrzymując I Nagrodę i Złoty Medal. Jego nowojorski debiut w Carnegie Hall (Weill Recital Hall) został sfinansowany przez American Friends of the Arthur Rubinstein International Music Society. Możliwe, że dość niezwykła formuła recitalu, polegająca na ponadgodzinnym występie bez przerwy, była pomysłem sponsora. Niezależnie od krótkości recitalu, Nehring zaprezentował wymagający program obejmujący dwa filary repertuaru pianistycznego (sonaty Beethovena i Chopina) oraz rzadko wykonywane, przynajmniej na amerykańskich estradach, utwory Karola Szymanowskiego, którego propagatorem był kiedyś patron konkursu w Tel Awiwie.

W lecie tego roku miałem szczęście słuchać Nehringa w jego ojczystej Polsce, gdzie w ciągu kilku lat stał się ulubieńcem nie tylko polskiej publiczności i organizatorów koncertów, ale także firm płytowych. Właśnie tutaj, obok recitali z podobnym repertuarem, wykonywanym na tradycyjnym fortepianie koncertowym i na instrumencie z epoki, pianista grał także obydwa koncerty fortepianowe Chopina na fortepianie Erarda z 1849 roku: byłem pod wrażeniem tego jak łatwo poruszał się po tym trudnym dla wykonawcy zabytkowym instrumencie.

Dla osób, które nigdy go nie słyszały ani nie widziały, Nehring jest osobą bardzo skromną i w taki sam sposób również gra. Jego wysoka postura i gęste włosy przypominają mi trochę młodego Van Cliburna, a łatwość, z jaką gra na fortepianie tylko utwierdza mnie w tym przekonaniu. To szczególny rodzaj wykonawstwa, w którym wszelkie trudności pianistyczne wydają się nie istnieć, a jakiekolwiek problemy rozwiązywane są rzeczowo i wydawałoby się bez wysiłku. Ogólnie rzecz biorąc, panowanie Nehringa nad techniką jest zadziwiające, co można było stwierdzić prawie od pierwszych nut jego recitalu.

Rozpoczął swój program od jednego z najbardziej znanych dzieł Beethovena, Appassionaty,  i byłem mile zaskoczony tym, że nie podążył ścieżką podejmowaną przez tak wielu młodych – i nie tak młodych – pianistów. Jak już wspomniałem w jednej z wcześniejszych recenzji, zbyt wielu pianistów ignoruje to, że kompozytor podaje tylko jedno tempo na część utworu. Zawsze się cieszę, gdy słyszę muzyków próbujących pokazać przesłanie utworu w tych właśnie ramach, bez chwiejności rytmu czy tempa, bez przyspieszania przy forte i bez zwalniania przy małej dynamice lub, co gorsza, gdy kompozytor zwiększa długość nut. Nehring zręcznie uniknął tych nieprzyjemnych pułapek, nadając muzyce tak potrzebny element szlachetności i wzniosłości. Choć dla słuchaczy przyzwyczajonych do nadmiaru agogiki w tym utworze, wersja którą usłyszeliśmy mogła wydawać się za mało ekscytująca, wcale mi to nie przeszkadzało. Jego interpretacja była bardzo przemyślana i wyważona, z dbałością o detale i użycie pedału. Równie duże wrażenie zrobiło na mnie ujmujące wykonanie części drugiej, Andante con moto, charakteryzujące się intensywnym narastaniem wariacji. W ostatniej wariacji szybkie nuty przynajmniej jeden raz zostały zagrane jako melodia, nie tylko jako figuracje. W finale szybkie szesnastki były dobrze kontrolowane i dzięki tej roztropnej kontroli, gdy nadeszło końcowe Presto, można było jeszcze zwiększyć tempo. Choć w wielu miejscach utworu fortepian może brzmieć szorstko z powodu kontrastów dynamicznych, Nehringowi udało się wydobyć całkiem mocny dźwięk bez szorstkości, prawie bez forsowania dźwięku. Można dodać, że niestety fortepianowi w sali brakowało kuszącej barwy, która pomogłaby artyście.

Kolejnym punktem programu był wybór kompozycji Karola Szymanowskiego; myślę, że był to bardzo stosowny gest naszego młodego pianisty, by włączyć te utwory do recitalu, ponieważ obydwa zostały dedykowane Arturowi Rubinsteinowi, który w swoim czasie propagował muzykę Szymanowskiego bardziej niż ktokolwiek inny.

Szymon Nehring zaprezentował dwa mazurki i wirtuozowskie, romantyczne Wariacje b-moll. W mazurkach, subtelny i wrażliwy Nehring uchwycił szczególny klimat muzyki inspirowanej folklorem górali i pięknem Tatr. Szczególnie zapadł w pamięć początek pierwszego mazurka, w którym usłyszeliśmy echo dalekich hal. Wariacje to wczesny i pianistycznie wymagający utwór napisany przez będącego wtedy jeszcze studentem kompozytora. Mamy tutaj nie tylko pełnię wirtuozerii, ale także mieszankę dominujących stylów. Jest tutaj trochę wiedeńskiej elegancji, gęstości typowej dla Regera, harmonii Skriabina, i brahmsowskiej złożoności zbliżonej do Fugi z Wariacji Haendla, które rzadko kojarzymy z późniejszymi kompozycjami Karola Szymanowskiego. Interpretacja Nehringa była pełna niuansów, dobrze kontrolowana, przemyślana i pianistycznie olśniewająca. O dziwo utwór ten nie ma tego rodzaju blasku, który sprzyja „popisywaniu się”. W zamian za to pozwala pianiście rozprawić się z wszystkimi muzycznymi trudnościami bez widocznego wysiłku. Wykonanie to czyni z Nehringa potencjalnie znakomitego interpretatora dużych zbiorów wariacji Brahmsa lub Regera.

Następnie usłyszeliśmy Sonatę b-moll Chopina, znaną jako Marsz żałobny. Przynajmniej w Polsce, Szymon Nehring zdobył rozgłos na Międzynarodowym Konkursie Chopinowskim w 2015 roku, jako jedyny polski pianista, który dotarł do finałów. Logiczne było zatem włączenie Chopina do recitalu. Ponieważ już po raz trzeci usłyszałem jego interpretację – wcześniejsze dwa razy na festiwalach muzycznych w Polsce zeszłego lata – mniej więcej wiedziałem, czego mogę się spodziewać. My recenzenci, albo co gorsza krytycy, czasami mamy swoje ulubione zastrzeżenia dotyczące wykonań niektórych utworów. W sonacie tej, niezależnie od ilości zmian nastroju, zawsze oczekuję tego samego rodzaju jedności muzycznego rytmu, która zrobiła na mnie takie wrażenie w Appassionacie Nehringa. Najwyraźniej pianista nasz postrzega ten utwór poprzez pryzmat dramatycznych zmian tempa, szczególnie w dwóch pierwszych częściach. Oczywiście sprawą otwartą pozostaje to, czy chopinowskie oznaczenie “sostenuto” (powściągliwie) przed drugim tematem pierwszej części – które nie oznacza nowego tempa! – oraz wolniejsze nuty oznaczają dramatyczną zmianę tempa czy drobną korektę rytmu. Tutaj dobrze oddane zostały retoryczne pauzy, które oddzielają motywiczne progresje rozwinięcia w tej części utworu. Widać tu było chyba najbardziej dramatyczne, teatralne momenty, nie tylko w sonacie, która moim zdaniem najbardziej wybiega w przyszłość ze wszystkich dzieł Chopina. Mniej przekonujące były późniejsze przyspieszenia tempa; tak niewielu muzyków zdaje sobie sprawę, że aby zbudować napięcie lub poczucie zagrożenia, bardziej skuteczne jest wstrzymanie tempa, a  nie jego przyspieszenie. Nie mam tu na myśli tylko młodych muzyków. W ostatnich latach wykonawcy tego utworu stają przed dylematem dotyczącym powtórzenia czterech pierwszych taktów, oznaczonych Grave, otwierających Sonatę. Opinie są podzielone, nawet wśród znanych interpretatorów; niektórzy są za, inni ostro się sprzeciwiają. Najwyraźniej Nehring nie opowiedział się za żadną z nich i tym razem postanowił w ogóle nie powtarzać ekspozycji.

Scherzo zostało wykonane bezbłędnie, w sposób godny podziwu, bez większego wysiłku, choć w części środkowej, tak jak w kantylenie części pierwszej, brakowało trochę większej śpiewności. Jestem pewien, że z czasem Szymon Nehring jej nabierze.

Z Marszu żałobnego bił spokój i szlachetność, pianista ładnie prowadził melodię w części środkowej i stworzył wspaniały nastrój. Trudno było sobie wyobrazić lepszą kontrolę w Finale Presto, najbardziej enigmatycznych, wizjonerskich i fascynujących czterech stronach pianissimo, granych w podwójnych oktawach, w całej twórczości Chopina. Było to jedno z trzech wykonań Sonaty b-moll Chopina, które przyszło mi usłyszeć podczas trzech kolejnych wieczorów w Carnegie Hall. Moimi wnioskami podzielę się w kolejnej recenzji.

Na bis, Nehring przykuł uwagę dwoma wymagającymi Etudes-Tableaux z op. 39 Siergieja Rachmaninowa (nr 3 fis-moll, nr 9 D-dur). I tym razem mieliśmy do czynienia z naturalną wirtuozerią i polotem.

Laureatami Międzynarodowego Mistrzowskiego Konkursu Pianistycznego im. Artura Rubinsteina są tacy pianiści jak Emanuel Ax, Gerhard Oppitz, Jeffrey Kahane, Igor Levit, Roman Rabinovich i Daniil Trifonov, który zaledwie dwa dni później wystąpił w Carnegie Hall w ramach cyklu siedmiu koncertów pod nazwą „Pespektywy”. Wszyscy zwycięzcy Konkursu im. Rubinsteina byli znakomitymi pianistami, stając się później czołowymi muzykami. Żywię głęboką nadzieję, że Szymon Nehring wkrótce dołączy do tego znakomitego panteonu. Sądząc z jego recitalu mamy wszelkie prawo wierzyć, że wkrótce ta nadzieja się spełni.

Roman Markowicz

powrót do recenzji

Obiecujący debiut zwycięzcy Konkursu Rubinsteina

Nowy Jork

Weill Hall

26 października 2017

Ludwig van Beethoven: Sonata fortepianowa nr 23 f-moll op. 57 “Appassionata”

Karol Szymanowski: Mazurek op. 50 nr 3, Mazurek op. 50 nr 4, Wariacje b-moll op. 3

Fryderyk Chopin: II Sonata fortepianowa b-moll op. 35

Szymon Nehring (fortepian)

 

Młody polski pianista Szymon Nehring w maju tego roku wygrał prestiżowy Konkurs Pianistyczny im. Artura Rubinsteina w Tel Awiwie, otrzymując I Nagrodę i Złoty Medal. Jego nowojorski debiut w Carnegie Hall (Weill Recital Hall) został sfinansowany przez American Friends of the Arthur Rubinstein International Music Society. Możliwe, że dość niezwykła formuła recitalu, polegająca na ponadgodzinnym występie bez przerwy, była pomysłem sponsora. Niezależnie od krótkości recitalu, Nehring zaprezentował wymagający program obejmujący dwa filary repertuaru pianistycznego (sonaty Beethovena i Chopina) oraz rzadko wykonywane, przynajmniej na amerykańskich estradach, utwory Karola Szymanowskiego, którego propagatorem był kiedyś patron konkursu w Tel Awiwie.

W lecie tego roku miałem szczęście słuchać Nehringa w jego ojczystej Polsce, gdzie w ciągu kilku lat stał się ulubieńcem nie tylko polskiej publiczności i organizatorów koncertów, ale także firm płytowych. Właśnie tutaj, obok recitali z podobnym repertuarem, wykonywanym na tradycyjnym fortepianie koncertowym i na instrumencie z epoki, pianista grał także obydwa koncerty fortepianowe Chopina na fortepianie Erarda z 1849 roku: byłem pod wrażeniem tego jak łatwo poruszał się po tym trudnym dla wykonawcy zabytkowym instrumencie.

Dla osób, które nigdy go nie słyszały ani nie widziały, Nehring jest osobą bardzo skromną i w taki sam sposób również gra. Jego wysoka postura i gęste włosy przypominają mi trochę młodego Van Cliburna, a łatwość, z jaką gra na fortepianie tylko utwierdza mnie w tym przekonaniu. To szczególny rodzaj wykonawstwa, w którym wszelkie trudności pianistyczne wydają się nie istnieć, a jakiekolwiek problemy rozwiązywane są rzeczowo i wydawałoby się bez wysiłku. Ogólnie rzecz biorąc, panowanie Nehringa nad techniką jest zadziwiające, co można było stwierdzić prawie od pierwszych nut jego recitalu.

Rozpoczął swój program od jednego z najbardziej znanych dzieł Beethovena, Appassionaty,  i byłem mile zaskoczony tym, że nie podążył ścieżką podejmowaną przez tak wielu młodych – i nie tak młodych – pianistów. Jak już wspomniałem w jednej z wcześniejszych recenzji, zbyt wielu pianistów ignoruje to, że kompozytor podaje tylko jedno tempo na część utworu. Zawsze się cieszę, gdy słyszę muzyków próbujących pokazać przesłanie utworu w tych właśnie ramach, bez chwiejności rytmu czy tempa, bez przyspieszania przy forte i bez zwalniania przy małej dynamice lub, co gorsza, gdy kompozytor zwiększa długość nut. Nehring zręcznie uniknął tych nieprzyjemnych pułapek, nadając muzyce tak potrzebny element szlachetności i wzniosłości. Choć dla słuchaczy przyzwyczajonych do nadmiaru agogiki w tym utworze, wersja którą usłyszeliśmy mogła wydawać się za mało ekscytująca, wcale mi to nie przeszkadzało. Jego interpretacja była bardzo przemyślana i wyważona, z dbałością o detale i użycie pedału. Równie duże wrażenie zrobiło na mnie ujmujące wykonanie części drugiej, Andante con moto, charakteryzujące się intensywnym narastaniem wariacji. W ostatniej wariacji szybkie nuty przynajmniej jeden raz zostały zagrane jako melodia, nie tylko jako figuracje. W finale szybkie szesnastki były dobrze kontrolowane i dzięki tej roztropnej kontroli, gdy nadeszło końcowe Presto, można było jeszcze zwiększyć tempo. Choć w wielu miejscach utworu fortepian może brzmieć szorstko z powodu kontrastów dynamicznych, Nehringowi udało się wydobyć całkiem mocny dźwięk bez szorstkości, prawie bez forsowania dźwięku. Można dodać, że niestety fortepianowi w sali brakowało kuszącej barwy, która pomogłaby artyście.

Kolejnym punktem programu był wybór kompozycji Karola Szymanowskiego; myślę, że był to bardzo stosowny gest naszego młodego pianisty, by włączyć te utwory do recitalu, ponieważ obydwa zostały dedykowane Arturowi Rubinsteinowi, który w swoim czasie propagował muzykę Szymanowskiego bardziej niż ktokolwiek inny.

Szymon Nehring zaprezentował dwa mazurki i wirtuozowskie, romantyczne Wariacje b-moll. W mazurkach, subtelny i wrażliwy Nehring uchwycił szczególny klimat muzyki inspirowanej folklorem górali i pięknem Tatr. Szczególnie zapadł w pamięć początek pierwszego mazurka, w którym usłyszeliśmy echo dalekich hal. Wariacje to wczesny i pianistycznie wymagający utwór napisany przez będącego wtedy jeszcze studentem kompozytora. Mamy tutaj nie tylko pełnię wirtuozerii, ale także mieszankę dominujących stylów. Jest tutaj trochę wiedeńskiej elegancji, gęstości typowej dla Regera, harmonii Skriabina, i brahmsowskiej złożoności zbliżonej do Fugi z Wariacji Haendla, które rzadko kojarzymy z późniejszymi kompozycjami Karola Szymanowskiego. Interpretacja Nehringa była pełna niuansów, dobrze kontrolowana, przemyślana i pianistycznie olśniewająca. O dziwo utwór ten nie ma tego rodzaju blasku, który sprzyja „popisywaniu się”. W zamian za to pozwala pianiście rozprawić się z wszystkimi muzycznymi trudnościami bez widocznego wysiłku. Wykonanie to czyni z Nehringa potencjalnie znakomitego interpretatora dużych zbiorów wariacji Brahmsa lub Regera.

Następnie usłyszeliśmy Sonatę b-moll Chopina, znaną jako Marsz żałobny. Przynajmniej w Polsce, Szymon Nehring zdobył rozgłos na Międzynarodowym Konkursie Chopinowskim w 2015 roku, jako jedyny polski pianista, który dotarł do finałów. Logiczne było zatem włączenie Chopina do recitalu. Ponieważ już po raz trzeci usłyszałem jego interpretację – wcześniejsze dwa razy na festiwalach muzycznych w Polsce zeszłego lata – mniej więcej wiedziałem, czego mogę się spodziewać. My recenzenci, albo co gorsza krytycy, czasami mamy swoje ulubione zastrzeżenia dotyczące wykonań niektórych utworów. W sonacie tej, niezależnie od ilości zmian nastroju, zawsze oczekuję tego samego rodzaju jedności muzycznego rytmu, która zrobiła na mnie takie wrażenie w Appassionacie Nehringa. Najwyraźniej pianista nasz postrzega ten utwór poprzez pryzmat dramatycznych zmian tempa, szczególnie w dwóch pierwszych częściach. Oczywiście sprawą otwartą pozostaje to, czy chopinowskie oznaczenie “sostenuto” (powściągliwie) przed drugim tematem pierwszej części – które nie oznacza nowego tempa! – oraz wolniejsze nuty oznaczają dramatyczną zmianę tempa czy drobną korektę rytmu. Tutaj dobrze oddane zostały retoryczne pauzy, które oddzielają motywiczne progresje rozwinięcia w tej części utworu. Widać tu było chyba najbardziej dramatyczne, teatralne momenty, nie tylko w sonacie, która moim zdaniem najbardziej wybiega w przyszłość ze wszystkich dzieł Chopina. Mniej przekonujące były późniejsze przyspieszenia tempa; tak niewielu muzyków zdaje sobie sprawę, że aby zbudować napięcie lub poczucie zagrożenia, bardziej skuteczne jest wstrzymanie tempa, a  nie jego przyspieszenie. Nie mam tu na myśli tylko młodych muzyków. W ostatnich latach wykonawcy tego utworu stają przed dylematem dotyczącym powtórzenia czterech pierwszych taktów, oznaczonych Grave, otwierających Sonatę. Opinie są podzielone, nawet wśród znanych interpretatorów; niektórzy są za, inni ostro się sprzeciwiają. Najwyraźniej Nehring nie opowiedział się za żadną z nich i tym razem postanowił w ogóle nie powtarzać ekspozycji.

Scherzo zostało wykonane bezbłędnie, w sposób godny podziwu, bez większego wysiłku, choć w części środkowej, tak jak w kantylenie części pierwszej, brakowało trochę większej śpiewności. Jestem pewien, że z czasem Szymon Nehring jej nabierze.

Z Marszu żałobnego bił spokój i szlachetność, pianista ładnie prowadził melodię w części środkowej i stworzył wspaniały nastrój. Trudno było sobie wyobrazić lepszą kontrolę w Finale Presto, najbardziej enigmatycznych, wizjonerskich i fascynujących czterech stronach pianissimo, granych w podwójnych oktawach, w całej twórczości Chopina. Było to jedno z trzech wykonań Sonaty b-moll Chopina, które przyszło mi usłyszeć podczas trzech kolejnych wieczorów w Carnegie Hall. Moimi wnioskami podzielę się w kolejnej recenzji.

Na bis, Nehring przykuł uwagę dwoma wymagającymi Etudes-Tableaux z op. 39 Siergieja Rachmaninowa (nr 3 fis-moll, nr 9 D-dur). I tym razem mieliśmy do czynienia z naturalną wirtuozerią i polotem.

Laureatami Międzynarodowego Mistrzowskiego Konkursu Pianistycznego im. Artura Rubinsteina są tacy pianiści jak Emanuel Ax, Gerhard Oppitz, Jeffrey Kahane, Igor Levit, Roman Rabinovich i Daniil Trifonov, który zaledwie dwa dni później wystąpił w Carnegie Hall w ramach cyklu siedmiu koncertów pod nazwą „Pespektywy”. Wszyscy zwycięzcy Konkursu im. Rubinsteina byli znakomitymi pianistami, stając się później czołowymi muzykami. Żywię głęboką nadzieję, że Szymon Nehring wkrótce dołączy do tego znakomitego panteonu. Sądząc z jego recitalu mamy wszelkie prawo wierzyć, że wkrótce ta nadzieja się spełni.

Roman Markowicz

powrót do recenzji

Recenzje

Kacper Nowak okazał się absolutnie rewelacyjnym wiolonczelistą…Jego kulminacje, brane z rozmachem, wigorem i witalnością; namiętność, wspaniale realizowana Elfenmotivik w Mendelssohnie oraz zagrane w żywym tempie Fantasiestücke Schumanna, z dużymi kontrastami dynamicznymi, jakby od metrum i prozodii zakamuflowanej pieśni, nie miały sobie równych   Michał Klubiński, Ruch Muzyczny https://ruchmuzyczny.pl/article/3582?fbclid=IwAR3enYnayU0cJi5ebmq4Qd_fSmzUfn4JKWOvMGgmA4z0u2DQHnaor1zf1CQ

Elsner i jego romantyzm

zobacz całość