„Na co mi twoje mierne skrzypki, gdy Duch przemawia do mnie?” – nieco już oklepany cytat z Beethovena strofującego Ignaza Schuppanzigha zdaje się doskonale komentować pierwszy z dwóch wielkoczwartkowych koncertów Festiwalu Wielkanocnego. Zespół Casal Quartett stanął do nierównej walki, najpierw z Kwartetem smyczkowym C-dur op. 59 nr 3, a następnie z późnym Kwartetem B-dur op. 130 (w wersji pierwotnej, zatem z Grosse Fuge jako częścią szóstą) – nierównej, bo mierzył się z bardzo wymagającym materiałem. O ile jednak Allegro molto z pierwszego utworu, zagrane entuzjastycznie, tryumfalnie (choć nie bez potknięć) rekompensowało wcześniejsze kłopoty z intonacją, o tyle Grosse Fuge nie uratowało op. 130. Choć muzycy nie rozsypali się całkowicie – jak podkreślił altowiolista Markus Fleck przed zagranym na bis Der Wegweiser z Winterreise Franza Schuberta – trudno było nie zauważyć, że nie wszystko zagrało, jak powinno.
Duże nadzieje budził zatem koncert wieczorny. Sinfonia Varsovia pod batutą Alexandra Liebreicha zaczęła od Livre pour orchestre Witolda Lutosławskiego, zagranego zjawiskowo i swobodnie. Wspaniałe intermedia, w których kompozytor zastosował technikę ad libitum, dowodziły wysokiego poziomu sekcji dętych drewnianych – wypracowany, plastyczny, głęboki dźwięk zasłużył na najwyższe uznanie. Z kolei w Koncercie skrzypcowym „Genesis” Toshia Hosokawy w pierwszej kolejności trzeba docenić solistę, Piotra Pławnera, który obrazowo przedstawił zachwyt i lęk przed otaczającym światem. Wykonanie ewokowało rodzaj Beethovenowskiego Ducha, który przemawia na przekór możliwościom materii. Można było też odczuć rodzaj solastalgii, w której słuchacze pozostali na długo po wybrzmieniu ostatnich dźwięków.
Wieczór zwieńczyła mistrzowsko pokierowana i fenomenalnie zagrana V Symfonia c-moll op. 67 Beethovena – tu znowu trzeba szczególnie docenić wysoki poziom sekcji dętej drewnianej. Pozostającej w wyśmienitej formie Sinfonii Varsovii towarzyszyły jednak zgoła pozamuzyczne doświadczenia – z pobliskiej demonstracji do Filharmonii Narodowej docierały rytmicznie skandowane hasła, czyniąc z pierwszej części dzieła rodzaj ponurego, kostycznego Totentanz. Ze starcia Ducha z materią orkiestry zwycięsko wyszła ta druga, pozostawiając w pamięci jeden z najjaśniejszych momentów całego Festiwalu.