Festiwal

W teatrze dźwięku i słowa

Wieczór w sali koncertowej przy Jasnej odbiegał od standardowych filharmonicznych piątków. Był nietypowy i wyjątkowy. Przede wszystkim dzięki doborowi programu, który mogliśmy usłyszeć. W sali kameralnej Filharmonii Narodowej muzykę od XVI po XX wiek zagrał renomowany Szymanowski Quartet, na wieczornym koncercie zaś usłyszeliśmy dwie jednoaktowe opery (w wersji koncertowej) angielskich twórców I połowy XX wieku, które polscy operomaniacy mogli znać tylko z pojedynczych nagrań – „Jeźdzców ku morzu” Ralpha Vaughana Williamsa oraz „Oberżę pod dzikiem” op. 42 Gustava Holsta.
Cały wieczór okazał się wyśmienity nie tylko ze względu na swą zawartość, lecz także na jakość i wysoki poziom wykonawczy. Kwartet założony przed dwudziestu laty w Warszawie, dziś działający przy Hochschule für Musik und Theater w Hanowerze, od niedawna ma nową prymariuszkę – Agatę Szymczewską, triumfatorkę Konkursu im. Wieniawskiego w Poznaniu w 2006 roku. Występ zespołu stał się podróżą w czasie. Delikatne modalizmy smyczków non vibrato, tak odpowiednie dla utworu Wacława z Szamotuł – „Trzech chorałów” (w opracowaniu na kwartet), później perełka klasycyzmu twórcy, który ukonstytuował formę kwartetu smyczkowego, czyli „Kwartet h-moll” op. 33 nr 1 (z tzw. kwartetów rosyjskich) Josepha Haydna, wykonany również z historycznym smakiem, lekkością, bez zbędnych dramatycznych spięć, ale wrażliwie. „Nokturn i Tarantella” op. 28 Szymanowskiego, w oryginale na skrzypce i fortepian, to wirtuozowski majstersztyk, popis kompozytorski w grze rozmaitymi technikami wykonawczymi, nawiązaniami i stylistykami – z muzyki orientalnej, hiszpańskiej (efekty gitarowe), polskiej (np. góralszczyzna), bliskowschodniej, epoki romantyzmu… długo by wymieniać. Transkrypcja mieniąca się paletą barw, miejscami jakby nawet sonorystycznymi!, stała się prawdziwym popisem umiejętności wyrazowych i technicznych zespołu, spoistości jego dźwięku, nie zabrakło też nuty poczucia humoru. Kto ma lepiej grać tę muzykę niż zespół, któremu Szymanowski patronuje? „Rozmowa czworga rozumnych osób”, jak mówi się o grze kwartetu, szczególnie wymagająca jest w dziełach Beethovena, są one „must have” dla każdego koncertującego kwartetu. I oczywiście dla Festiwalu imienia Klasyka Wiedeńskiego. Jego „Kwartet C-dur « Razumowski » ” op. 59 nr 3 (opus kompozytor dedykował swemu mecenasowi, rosyjskiemu księciu Andriejowi Razumowskiemu) zabrzmiał z nerwem i charyzmą, zupełnie bezbłędnie. Jeśli mieliśmy do czynienia z rosyjskim zmysłem w Haydnie i w Beethovenie, to na bis zespół wybrał „Polkę” stworzoną wspólnie przez trzech twórców rosyjskich: Anatolija Liadowa, Nikołaja Sokołowa i Aleksandra Głazunowa. Pożegnanie zgrabne, lekkie i przyjemne, z akcentem humorystycznym.
Wykonana na Festiwalu w zeszłym roku opera Benjamina Brittena „Turn of the Screw” (wykonanie koncertowe) okazała się prawdziwym hitem. Dziś nagranie tamtego wydarzenia otrzymało nominację do nagrody przemysłu fonograficznego Fryderyk. Nie można było więc inicjatywy odkrywania niegranych w Polsce oper nie kontynuować. Zadaniu kierowania wydarzeniem zza pulpitu dyrygenckiego ponownie podjął się Łukasz Borowicz – tym razem prowadził (jakże znakomitą i wysublimowaną!) Sinfoniettę Warszawskiej Opery Kameralnej. Niewątpliwie sukcesem podobnej miary było wykonanie teraz dwóch jednoaktówek – „Jeźdzów ku morzu” (1932) na podstawie dramatu Johna Millingtona Synge’a Ralpha Vaughana Williamsa i „Oberży pod dzikiem” (1924) na podstawie Williama Szekspira (fragmenty „Henryka IV”) Gustava Holsta.
Za czasów swego powstania oba utwory nie zyskały sympatii inscenizatorów: są wymagające technicznie, naszpikowane trudnymi ariosami i parlandami, muzyka jest gęsta, opera się na grze interwałami, wychodzi daleko poza granice dur-moll i nie daje słuchaczowi wytchnienia (szczególnie w przypadku Holsta), do tego przepoetyzowany tekst, nie do końca dostosowany do operowych, scenicznych zwyczajów. W umuzycznionej historii rodzinnej tragedii w rybackiej mieścinie, matki, której pięciu synów zginęło tragicznie na morzu, a ostatni, szósty ginie jadąc ku morzu, mamy nastroje niesamowitości, oddalenia, strachu. Niewątpliwie romantyczne otoczenie, piękno i żywioł morza, stany psychiczne bohaterów żyjących na irlandzkiej wyspie, stały się dla angielskiego kompozytora niezwykle inspirujące – wszystko to możemy usłyszeć w muzyce, mieni się ona dźwiękonaśladowością (dzieło otwiera i zamyka niemal prawdziwy szum mora – dźwięk instrumentu perkusyjnego poruszanego korbą). Odtwórczynie roli córek Mauryi były zawsze niezawodne (może szkoda, że miały tak bardzo podobne barwy głosu) – sopranistka Nicole Percifield (Cathleen) i mezzosopranistka Evanna Chiew (Nora). Przejmujący, ciemny głos miała w roli matki Kathleen Reveille, w chóralnej partii swym śpiewem – upajającymi jakby syreni – zachwycał Kameralny Chór Żeński Filharmonii Narodowej.
Nakładanie się poszczególnych partii, zawiłości „ansambli”, wiele poetyckich fragmentów wprost z Szekspira , ograniczona akcja dramatyczna, postawienie na dzianie się między gęstymi słowami… Trzeba było naprawdę dobrze się skupić i wytężyć zmysły, by móc podążać za tekstem (szczególnie w wymianach Falstaffa z Henrykiem). Twórca słynnych „Planet” nie ułatwia nam – nie pozostawia zbyt wiele programowych wskazówek, trudno nawet o dający oddech dłuższy fragment instrumentalny. Ta muzyka ma w sobie jednak jedyną w swoim rodzaju jakość i niewątpliwie nie powinna zostać przysypana popiołem zapomnienia. Mam nadzieję, że odnajdzie, choćby na płytach, swoje miejsce we współczesnym życiu muzycznym. Warszawskie wykonanie niewątpliwie warte jest powtórzenia i uwiecznienia. Doskonale dobrano śpiewaków, zadbano o niezwykle kompetentne kierownictwo artystyczne. Na największe oklaski zasłużyli niewątpliwie bas-baryton Jonathan Lemalu za odtworzenie postaci Falstaffa i tenor Eric Barry jako Książę Henryk. Świetną formę w drugiej części wieczoru utrzymały Nicole Percifield (Gospodyni) i Kathleen Reveille (Dorota Drzej-Prześcieradło), wymienić trzeba też: basa Pawła Kołodzieja (Poins) oraz barytonów Krzysztofa Szumańskiego (Bardolf) i Gary’ego Griffithsa (Pistol).
Marta Januszkiewicz

powrót do listy recenzji