Festiwal

Locus classicus

Kolejny festiwalowy dzień spędziliśmy w Filharmonii Narodowej z dziełami, które ceni każdy wytrawny meloman i pasjonat muzyki klasycznej. Oba dzieli ponad osiemdziesiąt lat (czas powstania), kilka tysięcy kilometrów (miejsce powstania) i jedna muzyczna epoka. A jednak pozostają sobie bliskie. Koncert wiolonczelowy twórcy „Symfonii « Z Nowego Świata »”, Czecha, ówcześnie mieszkańca Nowego Jorku, zestawiona została podczas jednego wieczoru z symfonicznym monumentem Klasyka Wiedeńskiego, którego twórczości, ze względu na wizjonerstwo, wielu badaczy przypisuje odrębny okres w muzyce.
W „Koncercie wiolonczelowym h-moll” op. 104 Antonína Dvořáka usłyszeliśmy młodego wiolonczelistę o korzeniach peruwiańskich i urugwajskich Claudia Bohórqueza. Towarzyszyli mu również młodzi wiekiem, ale nie doświadczeniem, muzycy Polskiej Orkiestry Sinfonia Iuventus. To z pewnością dla nich wielkie szczęście i nauka, że mogli współpracować z dyrygentem, a przede wszystkim artystą, z prawdziwego zdarzenia. Julian Rachlin to sława światowych scen. Jedynie od czasu do czasu sięga po batutę; koncertuje częściej jako skrzypek, a także – wręcz niespotykane już dziś połączenie – jako altowiolista, nie stroni też od kameralistyki. Pod dobrym kapelmistrzowskim okiem Bohórquez objawił się nam jako utalentowany, wrażliwy muzyk, ładnie operujący możliwościami barwowymi swojego instrumentu. Odpowiednio wydobył w swym pierwszym wejściu zmysł quasi improvisando i z pomocą zespołu zakończył pierwszą część dzieła z prawdziwym grandioso. W „Adagio”, gdzie w największej mierze akompaniują soliście flety (zdołały pokazać się z bardzo dobrej strony), wiolonczela dała nam uroczą quazi-kadencję. „Finale” o budowie ronda potrzebuje ukazania wielu kontrastów wyrazowych i dynamicznych – co muzykom grającym nie bez młodzieńczej werwy i z niebanalną wyobraźnią się udało. Claudio Bohórquez nie mógł opuścić estrady bez bisu – ucieszył jeszcze publiczność wiolonczelowym hitem – „Preludium” z „I Suity wiolonczelowej g-moll” Johanna Sebastiana Bacha.
Jeśli chcemy poznać wielkość Beethovena i kwintesencję jego innowacyjnego stylu, niewątpliwie musimy sięgnąć po jego symfonie. Na festiwalu imienia kompozytora najczęściej interpretacje tych właśnie form stają się wydarzeniem. „VII Symfonia A-dur” pod batutą Rachlina pod smyczkami Sinfonii Iuventus zabrzmiała niezwykle interesująco, a wręcz bajecznie w części finałowej – z niezachwianą energią, filuternością rytmów i zmiennością odcieni wyrazowych. Druga część „Allegretto”, o słynnym temacie narastającym w najniższych rejestrach od piano, wzięta została przez dyrygenta w trochę szybszym niż się zwykło tempie. Pochmurne jakby ostinata wariacji z podwójnym tematem, konotujące z innowacyjnymi rozwiązaniami Haydna, odpowiednio zyskiwały coraz więcej blasku i potęgi. Było tak, jak tę część Beethovenowskiego dzieła określił George Grove: „Smyczki piękna i doskonałości ramię w ramię”. Na prawykonaniu dzieła w Wiedniu w 1813 roku tę część bisowano. Niestety Julian Rachlin, mimo długiego aplauzu, nie dał się namówić na powtórkę.
Marta Januszkiewicz

powrót do listy recenzji