Festiwal

Camilla Tilling i NOSPR – 16 kwietnia, godz. 19.30

Czekałem na koncert Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia z niecierpliwością. Bo czyż można nie czekać na anonsowane w programie Święto wiosny Igora Strawińskiego – jedno z najważniejszych dzieł w historii muzyki, dosłownie obrosłe legendą, zawsze wywołujące dreszczyk emocji? Muzyka do tego baletu jest niezwykle efektowna, słucha się jej z zapartym tchem – oznacza to tyle samo, że dla wykonawców jest po prostu piekielnie wymagająca, niebotycznie trudna. Zresztą, łatwych interpretacyjnie utworów w programie tego koncertu najzwyczajniej nie było.
Zaczynało się bowiem od Ryszarda Straussa: od słynnego Tańca siedmiu zasłon z opery Salome, po którym zabrzmiały jego orkiestrowe Pieśni. Wykonywała je znakomita szwedzka śpiewaczka Camilla Tilling, a całość poprowadził pochodzący z Kostaryki dyrygent – Gaincarlo Guerrero.
Guerrero sprawia wrażenie artysty kipiącego energią, podchodzącego do swego fachu z ogromnym entuzjazmem i spontanicznością. Pod tym względem wydaje się być zaprzeczeniem choćby skupionego i powściągliwego Szweda Oli Rudnera. Na estradę wybiegł uśmiechnięty, dając do zrozumienia, że nie może się doczekać rozpoczęcia koncertu. Kilka uśmiechów posłanych w różnych kierunkach do publiczności, ukłony – i zaczynamy!
Taniec siedmiu zasłon stanowi apogeum dramaturgii genialnej jednoaktówki Straussa. Podszyty zmysłowością, przesycony erotyzmem – skłania do interpretacji krańcowych. Kilka taktów wstępu, otwierających ten niespełna dziesięciominutowy utwór zabrzmiało rzeczywiście potężnie i orgiastycznie, ale chwilę potem tok narracyjny jakby stanął w miejscu i rozwijał się bardzo powoli, niespiesznie, powiedziałbym, że nawet dość leniwie. Trochę inaczej wyobrażałem sobie kulminację, a po ostatnich dźwiękach pozostało mi nieco niedosytu. Być może takie było zamierzenie, albo po prostu artyści oszczędzali siły na Święto wiosny. Dało się to niestety we znaki przy wykonaniu pieśni Straussa. Camilla Tilling, występująca w najważniejszych teatrach operowych i estradach koncertowych świata, stoi w szeregu największych gwiazd tegorocznego Festiwalu. Do swojego występu przygotowana była znakomicie – miała dobrze przemyślaną wizję i sposób interpretacji pieśni Ryszarda Straussa. Wielka szkoda, że końcowy efekt okazał się daleki od zamierzeń. W orkiestrowe towarzyszenie wdarło się bowiem wiele nieścisłości, szwankowała precyzja i niestety również intonacja (najbardziej słyszalnie w Meinem Kinde op. 37 nr 3, gdzie dla podkreślenia nastroju kołysanki na dużej przestrzeni akompaniuje śpiewaczce skameralizowana, solowa obsada kwintetu smyczkowego!). To nie powinno było się zdarzyć. Znając przebieg drugiej części wieczoru wiem, że można wszystko sprowadzić do niezamierzonego „wypadku przy pracy”, niemniej jednak na przerwę wychodziłem pełen obaw i niepewności.
Jak się okazało, zupełnie niesłusznie, bo Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia i Giancarlo Guerrero wykonali Święto wiosny po prostu rewelacyjnie. To jest pod każdym względem partytura najtrudniejsza z możliwych, dla wielu zespołów symfonicznych absolutnie poza zasięgiem. Strawiński, pisząc swoje arcydzieło, jakby zupełnie nie przejmował się ograniczeniami, zależało mu przecież na jednym – na ostatecznym efekcie. Najeżone jest więc Święto najróżniejszymi rafami, a aby wyjść z owych wykonawczych opresji obronną ręką trzeba najwyższej maestrii zespołowego wirtuozostwa i perfekcyjnego skupienia. Zespół zdawał się być jak zahipnotyzowany, wpatrzony w gesty dyrygenta, doskonale podążał za jego sugestiami interpretacyjnymi. I co najciekawsze – najlepiej wypadło w Święcie wiosny to, co najtrudniejsze, czyli sam finał – piekielnie skomplikowany rytmicznie. Wystarczyłaby chwila nieuwagi, moment dekoncentracji, a cały efekt poszedłby z dymem. Na szczęście nic takiego się nie zdarzyło, bo nie mogło się zdarzyć. W tym wykonaniu baletu Igora Strawińskiego była i wschodnia, pogańska dzikość, i dyskretne, ulotne momenty „pachnące wiosną”, były chwile mistycznego uniesienia, i barbarzyńskiej brutalności. Był genialny puls – motor napędowy dzieła – były niezbędne kontrasty dynamiczne i ostra artykulacja. Słowem wszystko to, co niezbędne, by Święto wiosny zabrzmiało w pełnej krasie i oszołomiło publiczność. Uznanie i gorące brawa należały się całemu zespołowi, wszystkim poszczególnym sekcjom instrumentalnym i każdemu muzykowi z osobna. Nic więc dziwnego, że szczęśliwy i uśmiechnięty Giancarlo Guerrero z satysfakcją nakazywał wstawać do ukłonów artystom, nagradzanym burzliwą owacją. Druga część tego wieczoru zapisze się na długo w mojej pamięci, nie wątpię, że także innych, którym dane było podziwiać tę znakomitą interpretację Święta wiosny Strawińskiego.
Marcin Majchrowski (Polskie Radio)

powrót do listy recenzji