Festiwal

Hoffmeister – Bottesini – Beethoven

Sobotni koncert kameralny poświęcony został dziełom na dość nietypowe składy instrumentalne. Kontrabas miał rolę wiodącą w pierwszej części programu, zaś w drugiej usłyszeliśmy ciekawe zestawienie instrumentów dętych i smyczkowych.
Franz Anton Hoffmeister pamiętany jest dzisiaj jako wydawca, natomiast jako kompozytor jest zupełnie zapoznany. Niezbyt to sprawiedliwy wyrok historii, o ile można tak stwierdzić po zapoznaniu się z jednym tylko dziełem. Solo-Quartett D-dur na kontrabas i trio smyczkowe to dzieło bardzo przyjemne w odbiorze, świetnie skomponowane i pełne inwencji melodycznej. Partia kontrabasu, traktowanego solowo, zawierała więc śpiewne melodie i wirtuozowskie pasaże, przy czym kompozytorowi udało się zachować właściwe proporcje, tak, aby wirtuozeria nie przesłaniała muzycznego sensu. W rękach Jerzego Dybała kontrabas zdaje się nie mieć żadnych ograniczeń. Łamane akordy, dźwięki w najwyższym rejestrze, flażolety naturalne i sztuczne – wszystko wykonywane było z największą łatwością i precyzją. Podobnie było w duecie Bottesiniego, gdy do kontrabasisty dołączył grający na klarnecie Michel Lethiec, a towarzyszące trio zostało powiększone do kwartetu.
Chociaż Bottesini urodził się po śmierci Hoffmeistra, trudno było odczuć zmianę muzycznej epoki, jaka w międzyczasie nastąpiła. Na szczęście, z perspektywy czasu, nie ma to najmniejszego znaczenia. Interesuje nas jedynie, czy dana muzyka jest zła czy dobra. A Duo concertante Bottesiniego to dobra muzyka, świetnie zachowująca proporcje między obiema partiami solowymi. Wykonanie było pełne energii i humoru. Komunikacja między muzykami była znakomita. Szkoda jedynie, że muzycy kwartetu nie zawsze byli w stanie podążyć za kontrabasistą w dół skali dynamicznej. A kontrabasowe piano jest niesamowite – jakaż czystość dźwięku na samej granicy słyszalności!
W drugiej części koncertu usłyszeliśmy sławny Septet Es-dur Ludwika van Beethovena na skrzypce, altówkę, wiolonczelę i kontrabas uzupełnione klarnetem, fagotem i waltornią. Dzieło to dostarczyło słuchaczom wiele radości. Wykonawcy oddali się pasji kameralnego muzykowania, zachowując odpowiednie proporcje pomiędzy partiami i przekonująco oddając zmienne nastroje tej muzyki. Prawdziwą zagadka było jednak potraktowanie znaków repetycji. Wszystkie zostały uwzględnione w wykonaniu, poza powtórzeniem ekspozycji pierwszej części formy sonatowej. Niewytłumaczalne przeoczenie.
Nie zważając na to, publiczność dała się oczarować wykonawcom. Menuet z Septetu został powtórzony raz jeszcze, jako bis.

Krzysztof Komarnicki

powrót do listy recenzji