Recital Mariusza Kwietnia oczekiwany był w Warszawie z niecierpliwością i ciekawością tym większą, że w Polsce występuje on rzadko, a jako śpiewak estradowy dotąd w ogóle nie dał się w kraju poznać. Sława zdobywcy Metropolitan Opera i entuzjastyczne relacje tych, którzy słyszeli jego Don Giovanniego elektryzowały publiczność jeszcze przed rozpoczęciem koncertu. Zrozumiałe było zatem niezwykle serdeczne powitanie Mariusza Kwietnia oraz Howarda Watkinsa, doświadczonego pianisty związanego z Met.
Już w pierwszej części Kwiecień pokazał lwi pazur rasowego śpiewaka operowego. Wspaniały baryton o wielkiej skali dynamicznej doskonale sprawdzał się w potężnych, chorałowych dźwiękach Im Rhein, im heiligen Strome, czy finałowej Die alten, bösen Lieder. Świetnie wypadła trudna dykcyjnie Die Rose, die Lilie (…ich liebe alleine/die Kleine, die Feine, die Reine, die Eine). Na szczególne uznanie zasługuje sposób, w jaki została zbudowana nadrzędna forma cyklu Diechterliebe. Zostało to osiągnięte przede wszystkim dzięki umiejętnemu operowaniu czasem. Nie tylko pauzy pomiędzy poszczególnymi pieśniami były precyzyjnie dobrane, ale również tempa stanowiły logiczne następstwo. Watkins był dla Kwietnia idealnym partnerem, współtworząc kreację dzieła, począwszy od skupionego wstępu do pierwszej pieśni, poprzez zjawiskowo zagraną partię w Hör ich das Liedchen klingen a na postludium skończywszy.
Drugą część programu wypełniły pieśni Beethovena, Karłowicza i Ravela. Szczególne wrażenie robiła pieśń Karłowicza Smutną jest dusza moja. Ciemna, nasycona barwa głosu śpiewaka, wsparta została znakomitą partią fortepianu. Przeciwwagą dla powagi i głębi tej pieśni były pełne humoru Najpiękniejsze moje piosnki. Nerw sceniczny Kwietnia dał tu o sobie znać bodaj po raz pierwszy tego popołudnia. Podobnie aktorsko potraktowana została ostatnia pieśń z cyklu Don Quichotte à Dulcinée Ravela, ale też materia muzyczna tego fragmentu aż się prosiła o taką interpretację.
Raz jeszcze podkreślić trzeba znakomity występ Watkinsa. Liczne przyjazne gesty, jakie w jego kierunku wykonał Mariusz Kwiecień nie były z pewnością podyktowane li-tylko kurtuazją.
Czy tego rodzaju mocne, operowe wykonanie recitalu pieśni ma rację bytu w naszych czasach? Warszawska publiczność dała twierdzącą odpowiedź na to pytanie, przyjmując każdą część programu owacyjnie. Skandowane oklaski, owacja na stojąco i okrzyki zachwytu zmusiły artystów do wykonania trzech bisów: pieśni Czajkowskiego i Ryszarda Straussa przedzielone zostały arią z Don Giovanniego Mozarta – Fin ch’han dal vino. Tym samym Mariusz Kwiecień potwierdził, że jest idealnym odtwórcą roli tytułowej.
Krzysztof Komarnicki