Czy Wielkanocny Festiwal Ludwiga van Beethovena może być areną dla młodych, debiutujących artystów? Czy jest tu dla nich miejsce? – dopytują od czasu do czasu niezaznajomieni z kształtem, ideami i festiwalową misją dziennikarze. Próbując odpowiedzieć na to pytanie przypomniałem sobie kilka koncertów, kilka niezwykle ważnych edycji Festiwalu, które dowodzą, że nie tylko może, ale od dawna jest taką właśnie areną dla młodych, dając im szanse zaistnienia, promując ich talent, a nawet pomagając w dalszym rozwoju kariery.
12 lat temu właśnie na Wielkanocnym Festiwalu Ludwiga van Beethovena debiutowała Orkiestra Akademii Beethovenowskiej, która należy dziś do grona najwspanialszych zespołów młodego pokolenia (Stowarzyszenie im. Ludwiga van Beethovena od samego początku zresztą wspierało działalność tego zespołu). Podobne miejsce na festiwalowych scenach znalazła młodziutka Polska Orkiestra Sinfonia Iuventus czy debiutująca właśnie, ale już koncertująca z laureatami Konkursu Chopinowskiego Santander Orchestra. Wspomnieć trzeba również znakomitych solistów, którzy właśnie na Festiwalu Beethovenowskim stawiali swoje pierwsze kroki, a dziś koncertują w najważniejszych salach koncertowych polski, europy i świata. Jest wśród nich znakomita skrzypaczka Agata Szymczewska, laureatka Konkursu Wieniawskiego, a dziś członkini jednego z najsłynniejszych polskich zespołów kameralnych na świecie – Szymanowski Quartet. Jest również odnosząca coraz liczniejsze sukcesy na arenie międzynarodowej skrzypaczka Marta Kowalczyk (m.in. przyznana przed paroma tygodniami ostatnio Bow Prize), a wreszcie pianista Szymon Nehring, jedyny Polak, który przeszedł do finału Konkursu Chopinowskiego, a którego warszawska publiczność mogła podziwiać dokładnie rok temu podczas festiwalowych koncertów w Filharmonii Narodowej. A więc Wielkanocny Festiwal Ludwiga van Beethovena nie tylko może być areną dla młodych artystów, ale nią jest! Regularnie wypełnia tę misję. W tym roku postanowił ją jednak poszerzyć, stawiając na mocniejszy, międzynarodowy zasięg. Najlepszym tego przykładem był niedzielny koncert na Zamku Królewskim w Warszawie, którego bohaterami byli laureaci ubiegłorocznych konkursów pianistycznych z różnych stron świata: Filippo Gorini (zwycięzca Międzynarodowego Konkursu Telekom im. Beethovena w Bonn), Juan Pérez Floristán (zwycięzca XVIII Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego Palomy O’Shea w Santander), Andrew Tyson (zwycięzca Konkursu Gézy Andy).
I znów pytania czy raczej dyskusje z dziennikarzami: który podobał się najbardziej? Problem w tym, że akurat w przypadku tego koncertu sprawiedliwy werdykt nie istnieje. Każdy bowiem ze wspomnianych pianistów miał do zaprezentowania zupełnie inny program.
Maraton pianistyczny rozpoczął się od występu Filippo Goriniego, który zaprezentował 33 Wariacje na temat walca Diabellego op. 120 Ludwiga van Beethovena. Urzekała precyzja z jaką wykonywał to niezwykle trudne dzieło, ale też przemyślana konstrukcja dramaturgiczna. Gorini, choć wciąż bardzo młody, udowodnił, że jest artystą dojrzałym, z mądrością, rozwagą, a przede wszystkim artystycznym wyczuciem cyzelującym muzyczne emocje i dynamikę.
W grze hiszpańskiego pianisty Juana Péreza Floristána dominowały z kolei południowe rysy. Beethovenowska Sonata fortepianowa Es-dur op. 31 nr 3 nie stanowiła dlań szczególnego wyzwania. Mnie zaś poruszyła jego interpretacja “Fantasii Bética” Manuela de Falli (a także Sonatiny Maurice’a Ravela). Hiszpański temperament dał o sobie znać ze zdwojoną siłą, ale była też w jego muzyce niebywała subtelność, spokój, opanowanie, zwłaszcza gdy sięgnął po kompozycję Ravela.
Bez wątpienia olbrzymim urokiem był też występ Amerykanina Andrew Tysona, którego doskonale pamiętamy sprzed sześciu lat, kiedy to mierzył się w Konkursie Chopinowskim w Warszawie. Tym razem w wykonaniu znacznie bardziej już dojrzałego artysty usłyszeliśmy mieniące się impresjonistycznymi barwami „Miroirs” Ravela oraz wykonaną z werwą i kapitalnym jazzowym zacięciem „Błękitną rapsodię” (wersja na fortepiano solo) George’a Gershwina.
Tomasz Handzlik