To bez wątpienia był ich wieczór! Powołana do życia przeszło 20 lat temu jako miejska instytucja kultury (nota bene dzięki wsparciu Elżbiety i Krzysztofa Pendereckich) orkiestra Sinfonietta Cracovia po raz kolejny dowiodła, że po okresie kryzysu, zmianie kierownictwa i dyrektora artystycznego znów może się wspinać na szczyty. Przed paroma dniami wraz z Rudolfem Buchbinderem wzięła udział w beethovenowskim maratonie, wykonując trzy koncerty fortepianowe patrona festiwalu. Teraz do udziału w festiwalowym koncercie zaprosiła dwóch fantastycznych solistów: harfistę Xaviera de Maistre oraz perkusistę Martina Grubingera.
Rozchwytywany w muzycznym świecie harfista wykonuje dzieła zamawiane u tej klasy kompozytorów co Krzysztof Penderecki czy Kaija Saariaho. Ma za sobą również współpracę z najważniejszymi orkiestrami świata pod dyrekcją tak znakomitych dyrygentów jak Bertrand de Billy, Daniele Gatti, Kristjan Järvi, Philippe Jordan, Riccardo Muti, Andrés Orozco-Estrada, André Previn, Sir Simon Rattle, Heinrich Schiff i Gilbert Varga. Regularnie występuje również na najważniejszych festiwalach Europy, m.in. w Szlezwiku-Holsztynie, Salzburgu, Rheingau, Wiedniu i Verbier, na Budapeszteńskiej Wiośnie i Festiwalu Mozarta w Wurzburgu. Podczas Wielkanocnego
Festiwalu Ludwiga van Beethovena w Warszawie wraz z orkiestrą Sinfoniettą Cracovią pod dyrekcją Jurka Dybała wykonał Koncert na harfę op. 25 Alberto Ginastery. Przeżyciem było już samo obserwowanie z jaką lekkością i swobodą artysta maluje frazy. Niezwykła muzykalność połączona z precyzją to właśnie cechy mistrzostwa de Maistra. Wielkie brawa również dla samej orkiestry, która nie tylko żywo podążała za narracją solisty, ale okazała się też wielce wrażliwym na jego barwną stylistykę instrumentem.
Równie wspaniale zapamiętany zostanie zapewne występ Martina Grubingera. Grający na olbrzymim zestawie instrumentów perkusyjnych artysta dwoił się i troił by nadążyć za licznymi zmianami w partyturze Koncertu na perkusję i orkiestrę smyczkową „Conjurer” Johna Corigliano. Dynamiczny do granic możliwości, a właściwie spektakularny utwór obecnego w sali Filharmonii Narodowej amerykańskiego twórcy to jednak nic nowego w jego kompozytorskim opus. Choć komponuje oczywiście dzieła kameralne, Corigliano specjalizuje się przecież w kompozycjach widowiskowych, spektakularnych właśnie, za które wielokrotnie zdobywał najwyższe trofea w świecie kultury i sztuki, w tym nagrody Pulitzera, BAFTA i Oscara. Grubinger jest zaś do tak pisanych utworów wykonawcą najdoskonalszym. To wirtuoz najwyższej klasy, o czym przekonaliśmy się zarówno w wyśmienicie zagranym “Conjurer”, jak też wykonanym na bis, pół żartem pół serio kapitalnym popisie na werblu solo.
Owacjom nie było końca, obaj artyści – Xavier de Maistre i Martin Grubinger – wielokrotnie wywoływani byli przez publiczność na scenę. Przy tak wyśrubowanych w solowych koncertach emocjach I Symfonia f-moll op. 10 Dymitra Szostakowicza wypadła trochę blado, choć w grze prowadzonej Jurka Dybała orkiestry nie brakowało przecież doskonałości brzmieniowej czy zgrania. Zabrakło jednak odrobiny interpretacyjnej wizji, która potrzebna jest zwłaszcza w tak monumentalnych dziełach.
Tego samego dnia na Zamku Królewskim koncertowała Lithuanian Chamber Orchestra pod dyrekcją występującego jednocześnie w roli koncertmistrza i solisty skrzypka Sergeja Krylova.
Artyści przedstawili ciekawy program, zestawiając ze sobą „Cztery pory roku” Antonio Vivaldiego z „Czterema porami roku w Buenos Aires” argentyńskiego kompozytora Astora Piazzolli.
Krylov i jego orkiestra są zespoleni niczym jeden instrument. Łączy ich porozumienie niemalże telepatyczne. A że są artystami niezwykle muzykalnymi słuchacze otrzymują w prezencie interpretacje najwyższych lotów. Na czyją zaś korzyść wypada takie zestawienie? Trudno o jednoznaczną ocenę. Vivaldi to klasyka, choć po wielu obrazoburczych wręcz interpretacjach wcale już nie święta. A jednak klasyka. Dla mnie zaś Piazzolla pozostanie niedoścignionym mistrzem tanga i rozgrywającego się na jego przestrzeni magicznego połączenia parajazzowej improwizacji z pieśniarską liryką. Jego “Pory roku…”, choć w świetnym wykonaniu Krylova i litewskich kameralistów, nie mogą się jednak równać z arcydziełem „Rudego Księdza”, choć – jak jeszcze raz należałoby podkreślić – wykonane zostały naprawdę po mistrzowsku, a ich wysłuchanie tuż po sobie było ciekawym doświadczeniem.
W niedzielne popołudnie w sali kameralnej Filharmonii Narodowej koncertował jeszcze pianista Konrad Skolarski. Artysta, którego wychwalają największe autorytety muzyczne (w tym sam profesor Krzysztof Penderecki), zaprezentował program, w którym obok dzieł Chopina zabrzmiała również rzadko prezentowana na naszych scenach I Lekcja e-moll Jeana-Baptiste Loeilleta, a także kompozycje Beethovena, Liszta i Rachmaninowa. I właśnie interpretacja tego ostatniego – II Sonaty fortepianowej b-moll op. 36 – przyciągała największą uwagę. Bo o ile w Barkaroli Fis-dur op. 60 Chopina czy Sonacie cis-moll „Księżycowej” Beethovena pianista trzymał się mocno klasycznych ram, to właśnie w Sonacie Rachmaninowa pokazał odrobinę indywidualizmu, z pełnią dynamiki, pięknym frazowaniem, kapitalnie budowaną dramaturgią i odpowiednią dozą wirtuozerii.
Tomasz Handzlik