Haydn Joseph – Symfonia D-dur nr 101, „Zegarowa” (1794)

Symfonia ta, która miano „Zegarowej” wzięła od figury odmierzającej staccato rytm części wolnej, należy do szeregu 12 arcydzieł zwanych „symfoniami londyńskimi”. Ich znaczenie jest epokowe. Są to bowiem kompozycje przeznaczone na koncerty publiczne, gromadzące setki słuchaczy w przestronnych wnętrzach. Haydn śmiało więc sięga po donośne efekty instrumentów dętych i kotłów, dla których przeciwwagę musi zapewnić proporcjonalnie bogata obsada smyczków. Symfonie te brzmią zupełnie inaczej niż te, pisane dla orkiestry na dworze Esterházych. I co ważniejsze – w żadnej z nich nie ma już form prostych. Każda z części, nie wyłączając menueta, ukształtowana jest za pomocą kunsztownych technik, wśród których prym wiedzie praca tematyczna i wyszukany kontrapunkt. Techniki te obejmują również sferę harmonii i rytmu, faktury i kolorystyki. Wszystko to umacniało konstrukcję, czyniąc ją zdolną do przenoszenia coraz większego ładunku wyrazowego. Również i w tej symfonii ma on swoją wagę.
• Krótki wstęp (Adagio) w tonacji d-moll daje wiele do myślenia. Pełznące to w górę, to w dół motywy, niskie rejestry i zmieniające się barwy sprawiają, że inaczej spoglądamy na żywe, pełne wigoru Presto. Kontrast tempa jest tak silny, że mamy wrażenie jakby twórca pośpiesznie pragnął zatrzeć posępny nastrój. Ale również i tu dominują gamowe przebiegi w obu kierunkach, tyle że już nie pełzną, a śmigają, zaś konsekwentna praca tematyczna rozrzuca je po całym utworze, napełniając go nieustannym ruchem.
• Część druga (Andante) jest cyklem wariacji, jak zwykle u Haydna nienumerowanych, przepływających jedna w drugą. „Zegarowy” temat zrazu tchnie spokojem, ale jego przekształcenia rozwijają bardzo szeroki wachlarz nastrojów. Burzliwe tutti przeplatają się z wariacjami wykonywanymi przez flet, obój, fagot i skrzypce, w miarowe tykanie wplatają się trzydziestodwójkowe pasaże i szeregi punktowanych rytmów, temat czasem brzmi jak kuranty a czasem jak pieśń przy kielichu, barwy zmieniają się jak w kalejdoskopie. Nie ma tu śladu schematu, w ogóle niczego, co można by przewidzieć.
• Menuet (Allegretto) nie jest tu już tańcem – ani dworskim, ani chłopskim. To samoistny gatunek, od którego droga wiedzie bezpośrednio do scherza. Oczywiście są tu elementy taneczne – motyw kroków zakończony tupnięciem i motyw wirujący, ale oba rozwijają się na sposób symfoniczny. Sporo tu typowo Haydnowskich przesunięć akcentów wywołanych kapryśnymi zmianami kierunku melodii. Najbardziej dają o sobie znać w Trio, gdzie wirująca melodia fletu unosi się ponad prosto zrytmizowanym burdonem smyczków aby nagle urwać się pod ciężarem niespodziewanego fortissimo całej orkiestry, która zresztą pod koniec podejmuje temat fletu nadając mu uroczyste brzmienie. To są właśnie efekty obliczone na wielkie zespoły w wypełnionych publicznością salach. Przejmie je Beethoven.
Finał (Vivace) opiera się na jednym tylko temacie wprowadzonym piano przez smyczki i zaraz potem przekształcanym w kilku dłuższych epizodach tutti wypełnionych intensywnym ruchem. Praca tematyczna trwa tu nieustannie, wybiegając daleko poza ramy przetworzenia, które wyróżnia się ujęciem w tonacji d-moll, i angażując technikę fugowaną (początek repryzy). Z tym wszystkim Finał nie sprawia wrażenia utworu „uczonego” – jest prawdziwą emanacją fantazji i siły twórczej, przekonującą – bo wspartą podziwu godnym mistrzostwem.
Maciej Negrey